Plotki o pogarszającym się stanie zdrowia Melesa Zenawiego, wieloletniego przywódcy Etiopii, krążyły po kraju już od dłuższego czasu. Polityk nie pojawiał się publicznie od połowy lipca, a kiedy nie wziął nawet udziału w szczycie Unii Afrykańskiej, którego był gospodarzem, część obserwatorów spekulowała, że w istocie już nie żyje. Ostatecznie, zmarł we wtorek 21 sierpnia w Brukseli, pozostawiając po sobie mieszane dziedzictwo.
Zenawi władzę wywalczył sobie z bronią w ręku. W 1991 r. kierowana przez niego partyzantka obaliła utrzymujący się od dwóch dekad komunistyczny reżim Mengistu Hajle Mariama. Nowy przywódca najpierw został prezydentem, a cztery lata później premierem i nie miał skrupułów w rozprawianiu się z każdym, kto mógłby zagrozić jego pozycji.
Jego administracja ucinała wszelką prasową krytykę, likwidując każdy tytuł, który odważył się zakwestionować oficjalną linię rządową. Zagraniczni korespondenci byli wyrzucani, a lokalni dziennikarze albo musieli z kraju uciekać – przez ostatnią dekadę granice kraju opuściło 79 z nich – albo trafiali za kraty na podstawie kuriozalnego prawa antyterrorystycznego. W całej Afryce, tylko sąsiednia Erytrea więzi dziś więcej pracowników mediów, niż Etiopia. Zimno krat poznali także inni niepokorni, jak znany bloger Eskinder Nega, czy publicznie krytykujący rząd aktor Debebe Eshetu.
Dla opozycji, lepiej by było, gdyby w ogóle nie istniała. Gdy w wyborach z 2005 r. zdobyła najwięcej głosów w okręgu stołecznym, praktycznie wszyscy jej liderzy – za wyjątkiem tych, którzy zdążyli w porę uciec zagranicę – zostali oskarżeni o zdradę i wtrąceni do więzienia. A kiedy wybuchły demonstracje, odpowiedź rządu była miażdżąca: siły bezpieczeństwa zabiły ponad 200 osób, raniły czterokrotnie więcej, a tysiące innych aresztowały. Pięć lat później, sytuacja już się nie powtórzyła, bo partia Zenawiego zdobyła 99,6 proc. głosów.
W czasie swojego panowania, polityk poróżnił się z dawnymi sojusznikami z czasów partyzantki i wdał się w wojnę domową, która kosztowała go oderwanie od kraju Erytrei. Dwukrotnie najeżdżał też sąsiednią Somalię.
Mimo to, Zenawi zdołał równocześnie dokonać czegoś, co jeszcze dwie dekady temu wydawało się niemożliwe: doprowadził Etiopię do gospodarczego rozkwitu. Co, niespodziewanie, dla wielu jej mieszkańców wcale nie jest zmianą na lepsze.
Meles Zenawi na Światowym Forum Ekonomicznym w styczniu tego roku (Fot. World Economic Forum/Flickr)
W ubiegłym roku, w Afryce szybciej rozwijała się tylko gospodarka Ghany. Ale jeżeli wziąć pod uwagę państwa, których dochody nie opierają się na wydobyciu ropy, to Etiopia nie miała już sobie równych: przez całą ubiegłą dekadę średni roczny wzrost utrzymywał się powyżej 7 proc., a analitycy szacują, że dla zakończonego w czerwcu roku fiskalnego 2011-2012, wyniósł on aż 11 proc. Ceny miejscowych, nieprzetworzonych surowców naturalnych należą do najniższych na świecie, więc eksport co roku rósł o niemal połowę.
Mohammed al-Amoudi, Etiopczyk, który po emigracji do Arabii Saudyjskiej dorobił się majątku plasującego go w pierwszej setce najbogatszych ludzi świata, wybudował niedawno w ojczyźnie fabrykę cementu, która ma go docelowo produkować 2 mln ton rocznie. Przyda się, bo w kraju trwa budowlana gorączka. Powstają tysiące nowych domów, warsztatów, fabryk i kilometrów dróg. Olśniewająca nowa siedziba Unii Afrykańskiej w stolicy, kosztowała 200 mln dolarów. Inwestycje w hydroelektrownie nie mają końca, na czym korzystają też sąsiedzi – Etiopia od niedawna dostarcza 100 megawatów Sudanowi, a kolejne 400 ma popłynąć do Kenii. Prąd od Addis Abeby dostaje także Dżibuti.
Zenawi inwestował pieniądze w edukację. Sam, już będąc premierem, ukończył ekonomię na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie, skąd specjalnie sprowadzał korepetytorów dla siebie i swoich ministrów. Wyposażał ojczyznę w szkoły wyższe i miał wizję podstawówki w każdej wsi. Jeszcze w 1997 r., czytać potrafiła zaledwie połowa mieszkańców, dziś od dziecka uczy się tego 96 proc. z nich.
Wszystko to za pieniądze zagranicznych przyjaciół. Wielka Brytania co roku przekazuje Etiopii 331 mln funtów, Stany Zjednoczone 675 mln dolarów – nie licząc pomocy wojskowej, dzięki której dawne cesarstwo ma najsilniejszą armię w Afryce – a Chiny, które sponsorowały między innymi siedzibę Unii Afrykańskiej, wpompowały w dobre relacje 3 mld dolarów. Zenawi nie ograniczał się tylko do tych oczywistych partnerów, funduszy na swoje wizje szukał wszędzie, gdzie się dało, zacieśniając gospodarcze więzi między innymi z Turcją i Indiami.
Zagranicznych inwestorów zaangażował też w największy atut i zarazem ból głowy Etiopii: rolnictwo.
Drogi inwestorze, za 200 dolarów miesięcznie, to wszystko może być twoje (Fot. ILRI/Flickr)
Stereotypowy obrazek to dzieci z rozdętymi brzuszkami, które nie mają siły odgonić obsiadających ich much i Bob Geldof organizujący Live Aid. Od 1985 r. wiele się jednak zmieniło.
W Etiopii pasie się 50 mln sztuk rogacizny, 25 mln owiec i 22 mln kóz. Żaden inny kraj Afryki nie ma tylu zwierząt gospodarskich, a dawne cesarstwo zajmuje pod tym względem aż 10. pozycję na świecie. Zboża dają kilkakrotnie więcej plonów, niż kiedy Zenawi obejmował władzę. W sektorze rolniczym pracuje aż 85 proc. Etiopczyków.
Mimo to, jeszcze do niedawna kraj był daleki od zostania eksporterem żywności. Tradycyjne metody uprawy i hodowli są przestarzałe i nie nadążają za potrzebami nowoczesnej Etiopii. Krowy dają średnio zaledwie litr mleka dziennie, a i tak jest ich niewiele, bo pasterze wolą rasy mięsne – niestety, z lokalnej odmiany i tak jest go niewiele. Zwierzęta są podatne na choroby. Chociaż Etiopia obfituje w rzeki mogące przemienić jej ogromne połacie w ziemie uprawne, to brak jest właściwego systemu irygacji. Rolnicy dysponują niewystarczającą ilością maszyn i nawozów.
Władze postanowiły więc przyśpieszyć modernizację wsi, oddając ziemię w obce ręce.
Według oficjalnych danych rządowych, duże tereny Etiopii wynajmują firmy z 36 państw, w tym między innymi Chin, Pakistanu, Indii, czy Arabii Saudyjskiej. W ich rękach są już 3 mln hektarów – obszar niewiele mniejszy, niż Belgia – a zdaniem Human Rights Watch, dołączą do nich jeszcze kolejne 2 mln. Dawne cesarstwo wyprzedaje się za bezcen: Karuturi Global, należąca do pierwszej dwudziestki światowych producentów żywności, wynajmuje 2,5 tys. kilometrów kwadratowych za niecałe 250 dolarów tygodniowo. Umowa będzie obowiązywać przez pół wieku. Podobną zawarło przedsiębiorstwo Saudi Star, którego właścicielem jest wspominany wcześniej Mohammed al-Amoudi, ten od fabryki cementu. Sprytny biznesmen, dyrektorem firmy mianował Haile Assegidiego, byłego ministra pracy w rządzie Zenawiego.
W centrum tych działań znajduje się położona na południowym-zachodzie, najbiedniejsza prowincja Etiopii – Gambela. Rząd twierdzi, że przekazuje inwestorom ziemie leżące odłogiem. W rzeczywistości jednak, są to tereny wykorzystywane przez prowadzących koczowniczy tryb życia pasterzy, który jest w kraju w sumie 4 mln. W innych przypadkach, władze przymusowo przesiedlają całe wsie, które leżą na terenach będących przedmiotem zainteresowania zagranicznych korporacji. Human Rights Watch alarmowało na początku roku, że taki los czeka w sumie 1,5 mln Etiopczyków. Organizacje pozarządowe twierdzą także, że wśród przeznaczonej na wynajem ziemi, znajdują się fragmenty niektórych rezerwatów przyrody, oraz, że w kontraktach nie ma określonych limitów wody, jaką przedsiębiorstwa mogą pobierać z miejscowych rzek do nawadniania swoich upraw. Ponieważ w większości są to planowane pola ryżowe, które wymagają jej wyjątkowo dużo, istnieje zagrożenie dla miejscowych społeczności, dla których powtarzające się okresowo susze mogą się okazać jeszcze cięższe, niż do tej pory.
Wyścig po zagraniczne uprawy zaczął się po wydarzeniach z sezonu 2007-2008, kiedy ceny żywności na całym świecie skoczyły do góry. Dotychczasowe źródła okazały się zawodne, np. Indie wstrzymały część eksportu ryżu do Arabii Saudyjskiej, żeby móc sprostać rodzimemu popytowi. Ogólnie, według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, w ciągu ostatniej dekady, ceny żywności wzrosły średnio o 83 proc. Wiele narodów zaczęło więc gorączkowo poszukiwać nowych, łatwo dostępnych terenów uprawnych.
Najtańsza jest ziemia w Afryce. Bank Światowy twierdzi, że już 35 mln hektarów kontynentu zostało wykupionych, lub wydzierżawionych przez zagraniczne firmy. Organizacje pozarządowe szacują, że te liczby mogą być nawet wyższe i alarmują, że w wielu przypadkach można mówić o skandalicznej wręcz korupcji przy podpisywaniu umów – Oxfam ujawnił przypadki, gdzie za hektar płacono mniej niż dolara. I tak, w Demokratycznej Republice Konga, sami tylko Chińczycy wydzierżawili 69 tys. hektarów, na których prowadzą największą na świecie plantację oleju palmowego, a z kolei transakcja zakupu 29 tys. hektarów ziemi na Madagaskarze przez koreański koncern Daewoo, nie doszła do skutku tylko dlatego, że w 2009 r. kraj przeżył zamach stanu, po którym sytuacja jest niejasna do dziś. Wśród ulubionych kierunków zagranicznych inwestorów, są także Sudan, Tanzania, Mozambik i Malawi.
Meles Zenawi zapisał się w historii jako postać niejednoznaczna. Z jednej strony, uwikłał się w krwawą wojnę z Erytreą, a z drugiej powstrzymał swoją armię przed uderzeniem na stolicę przeciwnika i usunął z niej oficerów, którzy parli do takiego rozwiązania. Dwukrotnie najeżdżał Somalię, ale pośredniczył w rozmowach pokojowych w Sudanie. Bezlitośnie prześladował opozycję i krytyczne media, ale doprowadził ojczyznę – która jeszcze na początku jego rządów uchodziła za symbol afrykańskiej biedy – do gospodarczego rozkwitu.
Paradoksalnie, to ostatnie dzieło może się po latach stać najbardziej kontrowersyjne, kiedy okaże się, że za cenę wyeliminowania głodu, Zenawi wyprzedał ojczyznę obcokrajowcom.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Tak jakoś czułem, że dostaniemy tekst o Etiopii, jak tylko poszedł teaser na fb.
I co? I jest. Ciekawy temat. Za dużo przecinków. Szacun jednak. Bo wysoki poziom.
Kapitalny lek na lenistwo. Albo – łagodniej – na brak czasu by zajmować się całym wielkim światem.
Faktycznie uświadamiam sobie, że Etiopia wypadła z mojego pola widzenia dobre 20 lat temu, gdy padł Mengistu. Coś tam niby się kołatało w związku z Erytreą, później było jakieś ulotne zdziwienie, że armia kraju pełnego dzieci z wzdętymi brzuszkami jest w stanie wejść do Somalii (no, ale kto nie byłby w stanie…). I tyle.
Dział Zagraniczny oddaje mi znów w ręce świat 🙂 Fantastyczne.
A skoro polskiego czytelnika to nie interesuje, najwyraźniej nie jestem polskim czytelnikiem. Pogodziłem się z tym 🙂
Jor łelkam.
Przecinki to faktycznie zawsze była moja słaba strona.