Malediwy z lotu ptaka wyglądają jak stado owiec. Ponad tysiąc rozrzuconych nieregularnie białych kropek. A wśród nich ta jedna, mocno się wyróżniająca: czarna owca. Thilafushi trudno dostrzec znad unoszącego się nad nią gęstego, ciemnego smogu. To ta wstydliwa część kraju, której nigdy nie zobaczą śpieszący do ekskluzywnych hoteli turyści – największe wysypisko śmieci na Oceanie Indyjskim.

ThilafushiTakich Malediwów w folderach turystycznych nie pokazują (Fot. Hani Amir/Flickr)

Chociaż z leżaka na plaży Malediwy wydają się rajem, to dla rodzimych mieszkańców kraju, rzeczywistość jest daleka od takiego obrazka.

Malé, stolica kraju, jest ekstremalnie przeludniona: na 5 kilometrach kwadratowych gnieździ się aż 130 tys. osób. Narkomania wśród młodzieży jest powszechna, szczególnie ciężkie żniwo zbiera heroina, o czym Dział Zagraniczny informował w lutym ubiegłego roku. Według Transparency International, to jedno z najbardziej skorumpowanych państw świata, w rankingu tej organizacji zajmuje to samo miejsce, co chociażby Erytrea, Pakistan, czy Sierra Leone. Lokalna polityka jest równie brudna: Maumoon Abdul Gayyoom po 30 latach dyktatorskich rządów, oddał władzę dopiero w 2008 r., a jego następca – wybrany w demokratycznych wyborach Mohamed Nasheed – w lutym tego roku został obalony w zamachu stanu. W zamieszkach, jakie w tym czasie ogarnęły Malé i Addu, drugie największe miasto w kraju, plądrowano sklepy i niszczono komisariaty. Wojsko strzelało do ludzi. Jeszcze w marcu, nowy rząd zapowiedział, że szybko zorganizuje ponowne wybory. Miesiąc później, obietnica została cofnięta i nie wiadomo, kiedy na archipelagu zostanie przywrócona demokracja.

No i są jeszcze śmieci.

Malediwy zamieszkuje 400 tys. ludzi. Co roku, do tutejszych kurortów zjeżdża dwa razy więcej turystów. Każdy z nich produkuje 3,5 kg odpadów dziennie. Pod koniec lat 80., archipelag przestał sobie radzić z tym problemem: hotele nie były w stanie utylizować śmieci, a kraj nie dysponował wystarczająco dużym wysypiskiem. Tak powstała Thilafushi.

W odległości 7 km na zachód od Malé, na niewielkiej rafie koralowej usypano sztuczną wyspę, która miała przyjąć wszystkie odpadki z kurortów. Pierwszy transport dobił do jej brzegów 7 stycznia 1992 r. O żadnej segregacji nie było mowy: wszystko trafiło do ogromnych dołów. Władzom wydawało się, że będą je wypełniać przez dziesięciolecia. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany. Już w połowie poprzedniej dekady, na Thilafushi trafiało ponad 300 ton śmieci dziennie, obsługa wyspy nie nadążała z kopaniem nowych jam. Odpadki zaczęły się piętrzyć w prawdziwe góry. Część z nich zaczęto więc palić, zatrudniając do czarnej roboty imigrantów z Bangladeszu. To też okazało się niewystarczające, piętrzące się nad samym brzegiem śmieci zaczęły się osuwać do wody. Wreszcie, w zeszłym roku wybuchł skandal, kiedy wyszło na jaw, że załogi łodzi przywożących odpadki na Thilafushi, zdenerwowane długim czasem oczekiwania na przyjęcie ładunku, po prostu wyrzucają go za burtę. Do Oceanu Indyjskiego trafiał więc między innymi azbest, ołów, czy zużyte baterie.

Bluepeace, rodzima organizacja ekologiczna, zrobiła wokół śmieciowej wyspy taki raban, że władze były zmuszone tymczasowo wstrzymać jej działanie – odpadki są teraz wysyłane głównie do Indii, a część plastików do Chin i Malezji. Dość niespodziewanie, stały się one drugim (po rybach) największym produktem eksportowym archipelagu.

Od zmiany decyzji minęło już jednak pół roku, a na Thilafushi wciąż nie powstał obiecywany zakład, który miałby przerabiać część materiałów na biopaliwa. W czerwcu, państwowa Komisja Antykorupcyjna zarzuciła władzom, że firma wykonująca prace na wyspie, została wybrana w bardzo niejasnych okolicznościach. Rządowa agencja sprawująca nadzór nad Thilafushi (do jej rady nadzorczej zostali ostatnio mianowani krewni obecnego prezydenta), zalega z wypłatami dla podwykonawców.

Problem jest palący nie tylko dla samych Malediwów. Algalita Marine Research Foundation, badająca zanieczyszczenia oceanów, od dłuższego czasu alarmuje, że trafia do nich coraz więcej śmieci – tylko w samym Pacyfiku ma ich już pływać 100 mln ton. Dryfuje też po nim tzw. Plama Śmieci, czyli sztuczna wyspa, powstała z naniesionych przez prądy morskie plastikowych odpadów. Z kolei, działający przy ONZ Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu szacuje, że do 2099 r., poziom wód i oceanów może wzrosnąć aż o 60 cm. To katastrofalne wiadomości dla Malediwów, które są najniżej położonym krajem świata: średnio zaledwie 1,5 m nad poziomem morza. Władze od lat prowadzą liczne działania mające powstrzymać destrukcyjne działanie przyrody na ich ojczyznę, ale z oczywistych względów skupiają się przede wszystkim na ochronie Malé. Thilafushi pozostaje bezbronne. Jeżeli ocean pochłonie wyspę, to wraz ze znajdującymi się na niej tonami toksycznych odpadków. A wówczas będzie to problem nie tylko odległego raju turystycznego.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

9 odpowiedzi

  1. „W odległości 7 km na zachód od Malé, na niewielkiej rafie koralowej usypano sztuczną wyspę, która przyjąć wszystkie odpadki z kurortów.”

    Tutaj jest błąd. 🙂

  2. „O żadnej segregacji nie było mowy: wszystko trafiło ogromnych dołów.”
    Tutaj zabrakło „do” 🙂

    Ale polskiego czytelnika rzeczywiście to niezbyt interesuje. Odpadów skrajnie toksycznych tam raczej nie ma, bo i przemysłu na Malediwach nie ma. A co taki przeciętny turysta może wyrzucić? Trochę baterii i prezerwatyw. nawet jak jest to aż 3,5 kg dziennie, to nie będzie aż takim obciążeniem dla środowiska jak np. całe prowincje w Chinach, gdzie w fabrykach pracują już mutanty. Tamtym problemem nikt się nie zainteresuje, bo Chinom nikt nie podskoczy. A biedne Malediwy? Nawet nie są łakomym kąskiem dla potęg światowych…

  3. Też poprawione, dzięki.

    Przemysł jest właśnie na Tilafushi – w drugiej części wyspy, usypanej specjalnie w tym celu, są między innymi pakownie cementu, urządzenia do napełniania metanem butli gazowych i przemysł stoczniowy (choć Gdańsk to nie jest). A na wysypisko trafiał między innymi azbest, jak rozumiem, z rozbieranych budynków.

  4. @linton: autor napisał, że swego czasu do wody trafiał azbest i ołów, a to są dosyć toksyczne substancje poważnie zagrażające przyrodzie. Poza tym Male to miasto wielkości mniej-więcej Olsztyna (no, bez paru dzielnic sypialnianych), więc jest w stanie produkować toksyczne odpady nawet jeśli na wyspie brak naprawdę ciężkiego przemysłu (typu hutnictwo czy energetyka). Autor zdążył już doprecyzować, że na wyspie mają pakownie cementu – z tego są dosyć niebezpieczne odpady. Teraz nie jest to wielkim problemem (na razie dużo poważniejszym jest ta pływająca plama śmierci, nawet w polskich mainstreamowych mediach było głośno), ale jak podniesie się poziom wody to co zrobimy? Wyruszymy z ekspedycją ratunkową w celu zabrania stamtąd setek tysięcy ton śmieci czy raczej pozwolimy na jej zalanie przez ocean? I dlaczego mam przeczucie graniczące z pewnością, że organizacje posiadające fundusze na taką akcję ratowania oceanu powiedzą „szkoda pieniędzy”?
    Ech, to jest smutne, że nie myśli się o tym co będzie za naście/dziesiąt lat.

  5. `na wyspie mają pakownie cementu – z tego są dosyć niebezpieczne odpady’
    – jakie mianowicie?

  6. Wszystkim ciekawskim polecam film dokumentalny „The Island President” / „Prezydent Nowej Atlantydy” który opowiada o staraniach Mohameda Nasheeda o zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych – największego pośredniego zagrożenia Malediwów. Opowiadają o akcjach marketingowych które przeprowadzali (np posiedzenie rządu w akwalungach pod wodą) i przygotowaniach i kulisach negocjacji szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Strasznie temu facetowi w tym filmie słodzą, ale jest mimo to bardzo ciekawy i ma fajne zdjęcia.

  7. Zastanawia mnie, jak wyglądały Malediwy w Średniowieczu, gdy klimat (zapewne z powodu dymu powstającego przy wypalanie cegieł na budowę katedr) był o wiele cieplejszy? No ale żadnego czytelnika to nie interesuje, bo „jajogłowi” ani Nobla, ani Oskara.

  8. Bo, jak wiadomo, katedry w średniowieczu wznoszono masowo od Patagonii po Kioto. Zdradzić Ci, czemu „ani Nobla, ani Oskara”?

    Twój wpis jest mocno enigmatyczny, ale zakładam, że chodzi Ci o to, że globalne ocieplenie to mit, w rzeczywistości jest super i nigdy nie było lepiej? Nie chce mi się bawić w przerzucanie wynikami badań, ale akurat z Malediwami przestrzeliłeś. Archipelag był zamieszkany już w starożytności, a w przywołanym przez Ciebie średniowieczu, na jego terenie działały samodzielne buddyjskie królestwa, które stopniowo stawały się muzułmańskie (do czasu rozpoczęcia renesansu w Europie, islam stał się tu religią całkowicie dominującą). Z tego okresu pochodzą dokumenty zarówno miejscowe, jak i relacje sporządzane przez obcych (podróżników, kupców, dyplomatów itd.) – problem znikania wysp w ogóle się nie pojawia. Czemu? Bo to problem XX w.

    Badania prowadzone od lat 50. potwierdzają podnoszenie się mórz i oceanów, w sumie o mniej więcej milimetr rocznie, przy czym od lat 80. można mówić o przyśpieszeniu. Jeżeli trend się utrzyma, to w obecnym stuleciu, poziom ten może być wyższy o kilkanaście centymetrów, a w czarniejszych scenariuszach nawet o pół metra. Z perspektywy Gdańska, czy Szczecina, to może nie aż tak wielka tragedia i nie jest to zbyt widoczne, ale na Malediwach, gdzie najwyższy punkt archipelagu ma zaledwie 4 metry nad poziomem morza, to bardzo poważny problem. Podobnie, jak na wielu wyspach Pacyfiku.

    Czy klimat jest obecnie cieplejszy, czy chłodniejszy niż kiedyś, to już niech roztrząsają między sobą specjaliści w tym zagadnieniu. Ale to, że się zmienia, co niesie za sobą mnóstwo negatywnych skutków, to nie teoria, tylko smutny fakt.

    Pzdr.

Możliwość komentowania została wyłączona.