Jutro zaczyna się ramadan. Dziewiąty, święty miesiąc kalendarza muzułmańskiego, podczas którego wszyscy dorośli wyznawcy islamu poszczą od świtu do zmierzchu. Żadnego jedzenia, żadnego picia, żadnych używek. Za to po zachodzie słońca – uczta. Iftar, wspólny posiłek domowników, różni się w zależności od regionu świata, co innego jada się w Bangladeszu, a co innego w Bośni. W Arabii Saudyjskiej, której rdzenni mieszkańcy – w odróżnieniu od licznych imigrantów zarobkowych – mogą sobie pozwolić na odrobinę luksusu, nierzadko jest to miejscowy przysmak: wielbłąd.
Problem w tym, że garbusów na półwyspie od wielu lat gwałtownie ubywa. Co, dość niespodziewanie, okazuje się świetną wiadomością dla Australijczyków.
Reszta stada już w Rijadzie (Fot. emmettanderson/Flickr)
Chociaż ropa przyniosła Saudyjczykom bogactwo, dzięki któremu mogli się przesiąść z wielbłądów do limuzyn, to zwierzęta pozostają ważnym symbolem, wspomnieniem czasów, kiedy prowadzono tu nomadyczny tryb życia. Na Stadionie Króla Fahda w Rijadzie regularnie urządza się wyścigu dromaderów, a obchodzone pod patronatem władcy doroczne lutowe zawody są największą tego typu imprezą na świecie i zawsze ściągają na trybuny kilkadziesiąt tysięcy widzów. W Al-Gway’iyyah, 120 km na zachód od stolicy, urządza się im konkursy piękności – właściciele najpiękniejszych okazów dostają w nagrodę drogie samochody. Wysoko ceni się ich mięso, prawdziwym rarytasem jest co prawda wątroba, ale trzy lata temu Rijad szturmem zdobyły hamburgery z młodych wielbłądów. A od kilku lat, Saudyjczycy piją coraz więcej mleka dromaderów, które według badań jest bogate w proteiny, a przy tym prawie nie zawiera tłuszczu i to bez żadnej dodatkowej obróbki.
A mimo to, w Arabii Saudyjskiej jeszcze nigdy nie było tak mało wielbłądów, co dziś.
Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, jeszcze w 1997 r., w królestwie można było ich znaleźć 426 tyś. Dziś, już tylko 260 tyś., czyli prawie o 40 proc. mniej. Według jednej z teorii, to dlatego, że im kraj stawał się bogatszy, tym bardziej zmieniała się funkcja miejscowych dromaderów – ze zwierząt użytkowych, zamieniły się w luksusowe, Saudyjczycy wolą dziś hodować okazy na pokaz, lub wyścigi. Tymczasem, zapotrzebowanie na produkty spożywcze tego pochodzenia, wcale nie maleje, co roku tylko podczas Zu al-hidżdża, miesiąca pielgrzymki do Mekki, zarzyna się ich tysiące.
Sytuację od dawna ratował import, ale w ostatnich latach, jego tradycyjne źródła okazały się zawodne. W Rogu Afryki, wielbłądów po prostu brakuje: w Etiopii, Kenii i Sudanie, już od połowy lat 90. hodowcy zmagają się z wirusem pomoru małych przeżuwaczy, który co jakiś czas przetrzebia ich stada, a w Somalii, która zawsze była źródłem dromaderów dla krajów Półwyspu Arabskiego, hodowle zakłócają trwająca od dwóch dekad wojna domowa i powracające susze – zeszłoroczna była tak fatalna, że w jej wyniku padła ponad połowa zwierząt. W Pakistanie, też od jakiegoś czasu coraz częściej hoduje się wielbłądy przeznaczone do wyścigów, zamiast na ubój, a ogólnie w całej Azji ich populacja w latach 1994-2004 spadła aż o 20 proc.
I tak, nagle okazało się, że w Australii są nie tylko kangury.
W XIX w., Brytyjczycy sprowadzili tu wielbłądy z Indii. Dziś, Down Under może się poszczycić największą na świecie liczbą żyjących dziko zwierząt tego gatunku: jest ich aż milion. Sprawiają tyle kłopotu, że trzy lata temu rząd przeznaczył aż 19 mln dolarów australijskich na wybicie części z nich. W Arabii Saudyjskiej ruszyła wówczas kampania, żeby uratować część zwierząt i przetransportować je do królestwa. Przy okazji, okazało się też, że poza dzikimi wielbłądami, Australia ma też wiele hodowlanych, które eksportuje między innymi do Indonezji, Brunei czy Malezji.
A teraz, z dużym zyskiem, także do Arabii Saudyjskiej, gdzie bardziej ceni się garbusy, niż torbacze.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Jak zwykle bardzo ciekawy tekst. Pozdrawiam. Keep up the good work 😉
bedziemy tu zagladac 😉
Popieram, dobry tekst!