Szef kazał zamordować ojca Camilo Cano. To samo spotkało rodzica Juany Uribe, a w dodatku siostra jej matki została przez Szefa uprowadzona, co po latach w „Raporcie z pewnego porwania” opisał Gabriel García Márquez. Cano i Uribe wybrali więc dość nietypową formę autoterapii – wyprodukowali serial o życiu swojego dręczyciela. Szef to Pablo Escobar, El Patrón, a jego telewizyjna biografia bije właśnie rekordy popularności w Kolumbii.
Pablo żył jak gwiazda filmowa, zanim komukolwiek przyszło do głowy zrobić o nim serial (Fot. „Escobar: el patrón del mal”)
Pablo Escobar zginął 2 grudnia 1993 r. w strzelaninie na jednym z dachów rodzinnego Medellín. Ci, którzy przyszli na świat tego samego dnia, zdążyli od tamtej pory wejść w pełnoletniość, ale rodzima kinematografia nie miała odwagi zmierzyć się z czarną legendą najsłynniejszego Kolumbijczyka.
Jak dotąd, próbowali tylko dokumentaliści.
W 2008 r., Jorge Granier nakręcił „Pablo, Angel o Demonio”, gorzką dla wielu opowieść o tym, że chociaż El Patrón znaczył swój szlak przemocą i wydał własnej ojczyźnie otwartę wojnę – której o mało co nie wygrał – to spora część mieszkańców Medellín, do dziś traktuje go jak bohatera ludowego. Produkcja jest najbardziej kasowym dokumentem w historii Kolumbii.
Rok później, na ekrany trafił „Los Pecados de mi Padre”, w którym syn Escobara wraca do ojczyzny z wygnania w Argentynie, żeby błagać o przebaczenie rodziny zamordowanych z jego rozkazu ofiar.
A w 2010 r., bracia Zimbalist, znani z kilku świetnych dokumentów o Ameryce Łacińskiej (w tym doskonałego „Favela rising”), zrealizowali „The Two Escobars”, którego prawdziwym bohaterem, noszącym to samo nazwisko co El Patrón, jest Andrés – wielokrotny reprezentant Kolumbii w piłce nożnej, między innymi na Mistrzostwach Świata w 1990 i 1994 r. Losy obu się przenikały, obaj wspieli się na szczyt w tym samym czasie i obaj zostali z niego brutalnie strąceni: Andrés zginął zastrzelony w Medellín kilka miesięcy po śmierci Pabla.
Jak dotąd jednak, z traumą Escobara nie zmierzyło się najważniejsze rodzime medium – telenowela.
Ponura i krwawa rzeczywistość lat 80., paradoksalnie doprowadziła do rozkwitu i międzynarodowego sukcesu kolumbijskich produkcji telewizyjnych. Żeby dostarczyć widzom trochę wytchnienia od otaczającej ich przemocy, scenarzyści zaczęli wprowadzać do swoich tekstów wątki komediowe i satyryczne, przeplatając je z komentarzem społecznym. Tak powstał specyficzny styl, który po latach okazał się prawdziwym hitem i żyłą złota: Kolumbia jest dziś drugim największym eksporterem telenowel na świecie. Równie wielką popularnością, co już gotowe serie, cieszą się kolumbijskie formaty – „Yo soy Betty, la fea” była adaptowana przez telewizje kilkunastu krajów (w tym Polski, gdzie wyświetlał ją TVN jako „BrzydUlę”), a w 2010 r. została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa jako najbardziej popularna telenowela na świecie.
Ostatnio jednak, także i tę dziedzinę rozrywki zagarnęli gangsterzy. Od jakiegoś czasu, najpopularniejszymi produkcjami na kolumbijskich ekranach stały się bowiem tzw. narconovele.
Pierwszą, która osiągnęła sukces na dużą skalę, była „Sin tetas no hay paraíso”. Główna bohaterka ma obsesję na punkcie powiększenia sobie biustu, ale jest za biedna, żeby pozwolić sobie na taką operację. Żeby zdobyć pieniądze, wchodzi w świat luksusowej prostytucji i gangów narkotykowych. Serial miał premierę w 2006 r., ale od tamtej pory nastąpił wysyp podobnych produkcji, między innymi „Muñecas de la mafia”, „El cartel de los sapos”, czy „El Capo”, w którym główny bohater, któremu zmuszeni są kibicować widzowie, to szef jednego z najpotężniejszych karteli narkotykowych w kraju.
Dwa ostatnie tytuły ocierają się o postać Escobara. W opartym na prawdziwej historii „El cartel de los sapos” jest on jedną z epizodycznych postaci, a „El Capo” ma kilka wątków luźno opartych na losach Szefa.
Jednak nigdy wcześniej, nikt nie pokusił się o poświęconą mu telewizyjną biografię. A okazuje się, że czekała na nią cała Kolumbia.
Premierowy odcinek „Escobar: el patrón del mal”, miał średnio 62,7 proc. oglądalności. W tzw. peaku, sięgnęła ona aż 79 proc! W sumie, prolog obejrzało 11 mln Kolumbijczyków. Odbiór sprostał nakładom.
Serial jest najdroższą kolumbijską produkcją w historii. Nakręcenie każdego odcinka kosztowało ponad pół miliona złotych, plan zdjęciowy przenosił się do ponad 450 miejsc, w tym w Miami, wśród rekwizytów znalazły się samoloty odrzutowe i luksusowe łodzie, a obsada aktorska to aż 1300 osób, w tym wielu z samej czołówki. Nie zabrakło smaczków: Angie Cepeda (w Polsce znana między innymi z telenowel „Luz Maria” i „Fiorella”, ale także ekranizacji „Pantaleona i wizytantek” Vargasa Llosy i „Miłości w czasach zarazy” Garcii Márqueza) wcieliła się w rolę Virginii Vallejo, największej kolumbijskiej gwiazdy telewizyjnej lat 80., której karierę złamał kilkuletni związek z Escobarem. Rola w roli.
„Escobar: el patrón del mal” przypomina niedawną historię Kolumbii najmłodszemu pokoleniu, które nie może już pamiętać przemocy, jaką El Patrón rozlał na ulicach miast. Ale przy okazji zbiega się w czasie z pewnymi informacjami, które pokazują trudną prawdę o biznesie narkotykowym.
„Operation Martillo” to wspólna akcja Stanów Zjednoczonych i kilku krajów Ameryki Środkowej, która ma za zadanie zwalczać przemyt narkotyków do USA w regionie Karaibów. Kiedyś, to właśnie tą drogą kartel Escobara szmuglował kokainę w superszybkich łodziach, czy małych samolotach. Teraz, dzięki wspomnianej operacji, przemyt w tej strefie zdecydowanie się zmniejszył.
Czytaj: przeniósł się na Pacyfik.
Walka z przemytem według Jacka Gmocha (Fot. JIATF South)
W dokumencie Graniera pojawia się nagranie telewizyjne, uchwycone krótko po zastrzeleniu Escobara. Jego siostra, Marina, krzyczy na dziennikarkę, że „narkoterroryzm” wcale nie kończy się ze śmiercią Pabla. I ma rację. Przemyt zwalczany na Karaibach przeniesie się na Pacyfik. A na miejsce każdego wyeliminowanego bossa narkotykowego, pojawi się dwóch następnych. I tego problemu nie rozwiąże nawet najlepszy serial.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
To problem niby nierozwiazywalny, lecz nie pozostaje nic innego. Samo zalegalizowanie jeszcze zwiekszyloby konsumpcje. A knsumpcja czegos, co odbiera czlowiekowi wolna wole powinna byc zakazana. Dla mnei to wszystko proste i logiczne. Efektem jest walka z wiatrakami, ale im mniej zacpanych dzieci umiera, tym lepiej dla swiata.
Swoja droga z alkoholem tez moznaby cos zrobic. Polacy sa w czolowce swiatowej spozycia alkoholu. Masakra.
Kokaina nie odbiera wolnej woli. Jest za o syfem i jak ktoś wciąga, to robi sobie problem na własne życzenie – dzieci to nie dotyczy, bo z reguły nie stać je na takie luksusy.
Poza tym, nigdzie nie wypowiadam się za legalizacją.