„My, naród Barotselandu, ogłaszamy, że Barotseland będzie od tej pory dążył do samostanowienia i osiągnięcia własnego przeznaczenia. Nie chcemy używać przemocy, pragniemy osiągnąć nasze cele metodami pokojowymi”.
To fragment deklaracji, jaką w piątek ogłosiła starszyzna ludu Lozi, znanego z widowiskowej parady ceremonialnych łodzi po rzece Zambezi. Dwa dni wcześniej, jej członkowie zagłosowali za rozwodem z Zambią, której częścią Barotseland jest już od pół wieku. Ale rządowi tej ostatniej nie udzielił się pacyfistyczny nastrój secesjonistów: wysłał żołnierzy do siedziby ich króla, a premiera aresztował.
Teraz wszyscy zadają sobie pytanie, czy Lozi zamienią wiosła na karabiny i czy Zambię czeka wojna domowa?
Czy Lozi dowiosłują do niepodległosci? (Fot. schmuntza/Flickr)
W przeszłości, królestwo Barotselandu rozciągało się na ziemiach, które dziś wchodzą w skład między innymi Zambii, Angoli czy Namibii. Pod koniec XIX w., jego władca udzielił koncesji na wydobycie minerałów Cecilowi Rhodesowi, ucieleśnieniu brytyjskiego imperializmu w Afryce. Haczyk krył się w tym, że na mocy tej samej umowy, Barotseland stał się protektoratem jego prywatnej Brytyjskiej Kompanii Południowoafrykańskiej. Gdy górnicze inwestycje okazały się niewypałem, firma zignorowała wszystkie obietnice, do których zobowiązała się w kontrakcie (między innymi przeprowadzenia akcji edukacyjnej), ale utrzymała władzę nad królestwem. Jego władca próbował jeszcze interweniować w Londynie, ale monarchia brytyjska pozostała głucha na jego protesty.
Niedługo później, europejskie mocarstwo formalnie anektowało Barotseland, łącząc je ze swoimi posiadłościami na wschodzie i tworząc protektorat Rodezji Północnej.
Kiedy uzyskiwał niepodległość w 1964 r. i stawał się Zambią, nowy rząd podpisał „Porozumienie z Barotselandem”, w którym lokalne władze zyskiwały dużą autonomię i prawo do podejmowania decyzji w określonych sprawach, szczególnie tych dotyczących ziemi i zasobów naturalnych.
Obietnice po raz kolejny okazały się tylko pustymi słowami.
Lozi od lat skarżyli się, że stolica przypomina sobie o nich tylko, kiedy może na tym zarobić. Inwestycje płynęły tu tylko, dopóki w Barotselandzie trwał wyrąb bardzo pożądanego – bo odpornego na korniki – drzewa. Kiedy deforestacja osiągnęła jednak zbyt wielkie rozmiary i dalsza wycinka stała się nieopłacalna, Lusaka dała sobie spokój z dawnym protektoratem Rhodesa. Mimo, że Zambia jest jednym z największych na świecie producentów miedzi, na pniu skupowanej przez Chińczyków, a jej wzrost gospodarczy od kilku lat nie spada poniżej 6 proc., to królestwo nie ma z tego ani grosza. To najgorzej rozwinięty region w kraju, z którego resztą łączy go tylko jedna asfaltowa droga, będąca jeszcze do niedawna w opłakanym stanie. Przerwy w dostawach elektryczności są normą, a nie wyjątkiem. Mieszkańcy Barotselandu nie mogą nawet ścierpieć, że ich kraj od lat oficjalnie nazywa się Prowincja Zachodnia.
Secesjoniści dawali o sobie znać wielokrotnie. W ostatnich latach, ich wystąpienia były krwawo tłumione. Przed rokiem, policja otworzyła ogień do tłumu manifestującego w Mongu, stolicy prowincji – zginęły dwie osoby, a ponad setka została ranna. Kilkadziesiąt osób oskarżono o próbę zbrojnego powstania, rozrzut wiekowy skazanych jest imponujący: do więzień trafili zarówno licealiści, jak i 92-letni były premier Barotselandu.
Lozi wiązali duże nadzieje z nowym prezydentem, Michaelem Satą, który jeszcze podczas kampanii wyborczej bardzo przychylnie wypowiadał się o wprowadzeniu w życie zapisów „Porozumienia z Barotselandem”. Jednak po objęciu urzędu, szybko zmienił zdanie (podobnie, jak w sprawie Chińczyków, wobec których – jak informował Dział Zagraniczny – był wyjątkowo krytyczny).
Mieszkańcy Prowincji Zachodniej uznali, że pół wieku czekania to dostatecznie długo. Deklarację o secesji po raz pierwszy poparł dwór królewski.
Królewska łódź też wzięła kurs na niepodległość (Fot. schmuntza/Flickr)
Rząd w Lusace odpowiedział ostro. Deklarację nazwano zdradą, wiceprezydent w przemówieniu przed parlamentem powiedział, że jest ona niedopuszczalna, a szef policji w Prowincji Zachodniej wypowiada się o działaczach niepodległościowych nie używając innego słowa, jak „radykałowie”. Clement Wainyae Sinyinda, premier Barotselandu, został aresztowany. Do Limulungi, zimowej siedziby władcy Lozi, wkroczyli żołnierze.
Zambijskie media donoszą, że w piątek wieczorem Lozi zaczęli bić w maoma – tradycyjne bębny wojenne.
Obserwatorzy zastanawiają się, czy w Zambii może więc dojść do wojny domowej. Jak na razie, wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Choć Lozi dominują w Prowincji Zachodniej, to region zamieszkują także inne ludy, a te są przeciwne secesji, bo boją się, że zostaną zdominowane przez królestwo – w zjednoczonej Zambii im to nie grozi. Brak także wiarygodnych doniesień, jakoby secesjoniści byli dobrze uzbrojeni, w starciu z siłami rządowymi byliby bez szans. Barotseland nie jest bogaty w cenne złoża mineralne, które pozwoliłyby mu kupować broń na kredyt, nie zaopatrzą go też w nią sąsiedzi: państwa Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej nie raz już pokazywały, że przedkładają sobie spokój (nawet za cenę tolerowania dyktatury) nad krwawą ruchawkę. Wreszcie, widząc, że sytuacja jest poważniejsza niż zwykle, do uspokajania nastrojów rzucili się rozjemcy, z lokalnymi kościołami na czele.
Podczas ceremonii Kuomboka, kiedy na Zambezi robi się gęsto od łodzi towarzyszących uroczystemu przemieszczeniu się króla z siedziby zimowej do letniej, władca Lozi nosi na sobie mundur brytyjskiego admirała – pamiątkę po wizycie jednego z królów w Londynie na początku XX w. Trzeba mieć nadzieję, że w tym roku zachowa on swoją funkcję galową i nie będzie sprawdzany w boju.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
interesuje.
lubie ten dzial czytac.