Szatan przybiera różne postacie. W Biblii jest wężem-kusicielem. W „Fauście” Goethego to najpierw czarny pies, a później elegancik w jedwabnym płaszczu. „Harry Angel” daje mu twarz Roberta de Niro.
A tymczasem w Pakistanie, szatan kryje się w małej szklanej buteleczce soku owocowego. Najczęściej o smaku mango.
W Pakistanie, Szatan wodzi na pokuszenie nie tylko jabłkiem (Fot. Shezan)
Shezan to nie tylko zwykła firma – w Pakistanie to część miejscowej kultury i historii. Przedsiębiorstwo wystartowało w 1964 r., jako drobny producent soczków dla dzieci, ale przez pół wieku zdążyło się rozrosnąć jak na drożdżach. Dziś ma w swoim asortymencie wszelkiego rodzaju przetwory – np. najpopularniejszą markę keczupu w kraju – w które zaopatruje hotele, linie lotnicze, a nawet siły zbrojne. Elita Karaczi przez lata zbierała się w firmowej kawiarni Shezan. Jej sok z mango jest ponoć ulubionym przysmakiem legendarnego krykiecisty Imrana Khana, a przedsiębiorstwo ma największe w kraju uprawy tego owocu.
Ale, niestety, jego właściciele i większość pracowników to wyznawcy Ahmadija. Ulubionego chłopca do bicia pakistańskich fundamentalistów.
Ahmadija, ustanowiona pod koniec XIX w. przez Mirzę Ghulama Ahmada, to bardzo specyficzne wyznanie, łączące w sobie elementy trzech wielkich religii. Jej założyciel zaczynał jako umiarkowany reformator islamu, ale wychowany na styku różnych kultur w Pendżabie, dość szybko zaczął ogłaszać kolejne wizje, które coraz bardziej oddalały go od tradycyjnych muzułmanów. Ogłosił się mahdim, oraz drugim wcieleniem Jezusa (który, według niego, miał w rzeczywistości przeżyć ukrzyżowanie bez żadnej potrzeby zmartwychwstania, po czym zbiegł do Kaszmiru w poszukiwaniu jednego z legendarnych Zagubionych Plemion Izraela, gdzie w końcu zmarł ze starości), a jakiś czas potem – także inkarnacją Wisznu.
Jak łatwo się domyślić, sympatii sąsiadów mu to nie zyskało.
Większość wyznawców Ahmadiji uważa się wciąż za muzułmanów. Ale ci niekoniecznie podzielają to zdanie. W Pakistanie doszło nawet do tego, że w 1974 r. parlament wprowadził poprawkę do konstytucji, której jedynym celem było stwierdzenie, że Ahmadija nie ma nic wspólnego z islamem. Dziesięć lat później wprowadzono też nowelizację kodeksu karnego, która czyni rozpowszechnianie nauk tego wyznania przestępstwem.
Niesamowity sukces Shezan, od lat stoi więc ością w gardle fundamentalistów. Kampanie przeciw marce były prowadzone wielokrotnie, ale ostatnio wydają się zaostrzać. W Peszawarze, stolicy najbardziej konserwatywnej prowincji w Pakistanie, w ciągu ostatnich kilku miesięcy zniszczono sześć sklepów sprzedających soczki z charakterystycznym logo. Pobito też kierowców firmowych wozów dostawczych. W Lahore, religijne stowarzyszenie tamtejszych prawników, oraz równie konserwatywny związek studencki, doprowadziły do przegłosowania bojkotu Shezan. Uchwały zabraniają teraz handlu jej produktami – a nawet spożywania – na terenie miejscowego sądu cywilnego i uniwersytetu.
Wielu analityków uważa, że to dowód na umacnianie się radykalnego konserwatyzmu wśród pakistańskiej klasy średniej. Inni wskazują jednak, że to przejaw hipokryzji – bo zakazy sobie, a życie sobie.
Media donoszą, że pomimo bojkotu, wielu studentów ostentacyjnie pije soczki Shezan na terenie uniwersytetu w Lahore. Na Facebooku i Twitterze przez jakiś czas trwała kampania ustawiania fotografii butelek jako swoich zdjęć profilowych. A w tym samym konserwatywnym Peszewarze, gdzie atakowano sklepy i gdzie niszczone są bilboardy reklamowe z wizerunkami kobiet, działa dziewięć kin: wszystkie – z wyjątkiem jednego, które należy do armii – z wielkim sukcesem wyświetlają filmy pornograficzne. Niewykluczone, że podczas seansów, ich widzowie raczą się soczkami z mango.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.