Hobbit to już jeden z symbolów Nowej Zelandii. Ale gdyby Bilbo Bagginsowi przyszło dziś w niej żyć, to musiałby koczować w namiocie, bo na własną norkę nie byłoby go stać.

hobbitTu właścicielem jest najprawopodobniej Chińczyk (Fot. New Line Cinema)

The Block to australijski format reality show, którego bohaterowie rywalizują ze sobą remontując zaniedbane domy, a potem sprzedając je na aukcjach. W sierpniowym odcinku nowozelandzkiej edycji programu, jedna z nieruchomości poszła za równowartość 4,5 mln złotych. Choć to zaledwie czteropokojowy domek na dalszych przedmieściach Auckland, do którego „luksusów” zaliczają się kaloryfery we wszystkich sypialniach. Dla lokalnych telewidzów nie było w tym jednak nic dziwnego.

Według opublikowanego właśnie raportu Knight Frank, jednej z największych międzynarodowych firm doradczych w dziedzinie nieruchomości, w ubiegłym roku ceny domów i mieszkań teoretycznie rosły najszybciej w Turcji – ale jeżeli uwzględni się poziom inflacji, to na pierwsze miejsce bezspornie wysuwa się Nowa Zelandia, gdzie w ciągu 12 miesięcy średnia wartość nieruchomości podskoczyła o 11 proc, a w ciągu ostatnich pięciu lat o w sumie 80 proc. Niby nie powinno to dziwić, bo ceny posiadłości w tym regionie świata długo oscylowały w górnych granicach stawki, ale w ostatnim czasie liderzy regionu zaliczają raczej spadki i dziś kupno mieszkania w Japonii, Singapurze, Hong Kongu, a przede wszystkim na Tajwanie jest tańsze niż jeszcze przed rokiem – na tym tle Nowa Zelandia jest prawdziwie samotną wyspą.

Epicentrum tego boomu to Auckland, największe i najbogatsze miasto w kraju, gdzie co miesiąc ceny nieruchomości rosną o 20 tys. dolarów nowozelandzkich (około 55 tys. złotych), a od sierpnia średnia wartość domów jest już wyższa niż w Londynie. Mieszkańcy metropolii nazywają tę sytuację krótko: „kryzys”.

Za cenami nie nadążają pensje, coraz większej liczby tutejszych nie stać na życie we własnym mieście – średni miesięczny czynsz wynosi już równowartość 5 tys. złotych, co stanowi trzecią część przeciętnych dochodów w Auckland. Liczba właścicieli mieszkań w Nowej Zelandii jest najniższa od ponad pół wieku. Według danych Uniwersytetu Otago, już co setny obywatel kraju jest bezdomny, większość pozbawionych dachu nad głową znajduje się właśnie w największej na wyspach metropolii. Tysiące miejscowych rodzin przeniosło się tam do garaży lub opuszczonych kontenerów, w południowym Auckland na wielu trawnikach przed domami porozbijane są namioty. Ci, których nie stać na tysiąc złotych miesięcznie za takie luksusy, wybierają mieszkanie we własnym aucie i korzystanie z darmowych szaletów publicznych w parkach. Z problemami zmagają się też lepiej sytuowani – „The New Zealand Herald”, największy dziennik w kraju, alarmował w lipcu, że wiele firm w Auckland traci najlepiej wykształconych pracowników, którzy wolą wyjeżdżać w poszukiwaniu miejsc z lepszą jakością życia w stosunku do płac.

Jeszcze w połowie XX wieku, w Auckland mieszkało niecałe 400 tys. osób, dziś już trzy razy tyle. Mimo wzrastających cen nieruchomości, jeszcze do stosunkowo niedawna miasto radziło sobie z zapotrzebowaniem na kolejne lokale, ale w pewnym momencie na rynek wkroczyli nie ludzie poszukujący własnych czterech kątów, tylko inwestorzy przyciągnięci brakiem podatku od dochodów kapitałowych. Dziś połowa nowych nabywców nieruchomości w Auckland to obcokrajowcy, z reguły Chińczycy. Przeciętny dom spędza w ich rękach niecałe 18 miesięcy, po czym zostaje z zyskiem odsprzedany dalej. Na gorączkę złota postanowili się załapać też czynszownicy, którzy wystawili na sprzedaż lokale przeznaczone wcześniej na wynajem – stąd fala bezdomności wśród najuboższych, z reguły Maorysów.

Rządzący Nową Zelandią już pełną dekadę prawicowy rząd konsekwentnie unika używania słowa „kryzys”, choć – na razie bez większych rezultatów – obiecuje jego rozwiązanie, np. poprzez budowę 6 tys. nowych mieszkań socjalnych. Konkretnych planów działania jednak nie pokazuje. Tymczasem lokalna edycja The Block bije kolejne rekordy finansowe: w ciągu pięciu lat, średnia cena domów osiągana na aukcjach w programie wzrosła o 1,7 mln złotych. Niedługo może się więc okazać, że w Auckland bardziej od kupna domu opłaca się po prostu wykopanie hobbiciej nory.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

  1. Czegoś tu nie rozumiem – rozrost miasta 3 krotnie w ciągu ostatnich 70 lat to żaden ewenement.
    Jeśli ceny rosną nawet tak gwałtownie to odsetek właścicieli mieszań nie powinien w ciagu roku spaść istotnie – no chyba że jednoczesnie „włąściciele” przestali spłacać kredyty – ale to byłby prawdziwy kryzys.
    A to że Chińczycy nakręcają bańkę aż tak daleko – to ciekawe ale teżcoraz bardziej normalne. Uczą się pilnie od USA

  2. Z tego co zrozumiałem, to przez lata nowi mieszkańcy Auckland po prostu wynajmowali mieszkania i domy, natomiast w momencie kiedy zaczęło dochodzić do coraz większych spekulacji w coraz krótszym czasie, wielu właścicieli takich lokali wolało je wystawić na sprzedaż i zgarnąć za jednym zamachem większą gotówkę. I z tego powodu teraz brakuje mieszkań, na których wynajem mogli by sobie poradzić zarabiający najmniej (bo często ta nowa fala bezdomności dotyka nie bezrobotnych, tylko właśnie pracowników zarabiających najniższe stawki).

  3. Czytałem niedawno w Guardianie, że w NZ jedna trzecia dzieci żyje poniżej (lokalnego) progu ubóstwa, je śmieciowe jedzenie i przenosi się z motelu do motelu (za niewielkie państwowe pieniądze).

  4. Tak, też o tym słyszałem. Niestety, Nowa Zelandia nie jest takim rajem, jak się wydaje – szczególnie, jeżeli jest się Maorysem.

Możliwość komentowania została wyłączona.