O sukcesję po obecnym prezydencie Zimbabwe już niedługo zmierzą się dwie kobiety. Jedna, która kiedyś uważała się za jego córkę i druga, nielubiana Pierwsza Dama, którą ludzie wciąż negatywnie porównują do poprzedniej żony przywódcy. Niestety, to nie Królewna Śnieżka i happy endu nie będzie.

President Robert Mugabe of Zimbabwe during the SADC Summit.Robert Mugabe zastanawia się, jak do tego doszło (Fot. GovermentZA/Flickr)

Oficjalnie jeszcze nie ogłosiła swojego startu, ale od kiedy w marcu zwołała pierwszą konferencję prasową jako szefowa nowo powstałej partii, wielu rodaków widzi ją jako kandydatkę zjednoczonej opozycji w wyborach prezydenckich w 2018 r. Nie bez przyczyny: 61-letnia Joice Mujuru to jedna z najważniejszych postaci w historii Zimbabwe.

Gdy miała 10 lat jej ojczyzna (wówczas nosząca jeszcze nazwę Rodezja) wyrwała się spod władzy Wielkiej Brytanii – jednak o ile w sąsiednich państwach działo się tak na skutek dekolonizacji, to w tym przypadku jednostronne wypowiedzenie niepodległości miało zapobiec oddaniu rządów przez białą mniejszość. Przeciwko rasistowskiemu reżimowi niemal od razu zbrojnie wystąpiło kilka ruchów partyzanckich, a Mujuru zaraz po osiągnięciu pełnoletności porzuciła szkołę i przystała do jednego z największych, Afrykańskiej Armii Wyzwolenia Narodowego Zimbabwe. Przyjęła wojenny pseudonim Teurai Ropa, który oznacza „przelewać krew” i według wojennej legendy już rok później samodzielnie zestrzeliła wrogi helikopter ostrzeliwując go z karabinu zabitego chwilę wcześniej towarzysza: ranna, miała zmylić pościg kilometrami brodząc w kanałach i rzekach, żeby zmylić psy. Ukrywanie się w buszu przypłaciła zapadnięciem na malarię mózgową, najgroźniejszą odmianę tej tropikalnej choroby.

Jeszcze w kamaszach poślubiła głównego wojskowego przywódcę swojej partyzantki, Solomona Mujuru. To właśnie on przekonał ugrupowanie, żeby po zabójstwie dotychczasowego szefa politycznego ugrupowania oddać władzę w ręce Roberta Mugabe. Działacz nie zapomniał małżeństwu partyzantów tego wsparcia – gdy w 1980 r. stanął na czele już niepodległego Zimbabwe (najpierw jako premier, a po siedmiu latach już w fotelu prezydenta), awansował swojego poplecznika do rangi generała i zrobił go pierwszym czarnoskórym szefem armii, a Joice Mujuru została w tym samym czasie najmłodszą minister w rządzie, piastując różne teki nieprzerwanie do 2004 r., gdy stała się pierwszą kobieta na stanowisku wiceprezydenta kraju. Sprawdzała się w tej roli całą dekadę i była z Robertem Mugabe tak blisko, że publicznie nazywała się jego „przybraną córką”. Aż dwa lata temu usłyszała nagle o sobie, że „gdyby ją zabito, to jej truchłem nie zainteresowałyby się nawet psy i pchły”.

MujuruJoyce Mujuru wypatruje helikopterów (Fot. European External Action Service/Flickr)

Słowa padły z ust drugiej najpotężniejszej kobiety w kraju, Grace Mugabe. Pierwszej Damy z ambicjami na wyższe stanowisko.

Żona prezydenta nie może się pochwalić równie heroiczną biografią co Mujuru. Młodsza o 10 lat, karierę zaczynała nie w buszu z karabinem w ręku, tylko w Pałacu Prezydenckim za klawiaturą maszyny do pisania. Gdy nawiązała romans ze starszym o 41 lat Mugabe, oboje mieli jeszcze innych małżonków: ona młodego pilota wojskowego, a on nauczycielkę z Ghany, która towarzyszyła mu zanim Grace w ogóle przyszła jeszcze na świat. Para miała syna, który w wieku trzech lat zmarł jednak z powodu malarii mózgowej – polityk siedział wówczas w więzieniu, a władze Rodezji nie pozwoliły mu pojechać na pogrzeb dziecka. Gdy sam stanął już na czele państwa, jego żona zapadła na śmiertelną chorobę nerek, a Mugabe kursował pomiędzy oddziałem nefrologii i macierzyńskim, gdzie Grace rodziła mu wówczas córkę. Dopiero po śmierci Pierwszej Damy sekretarka wzięła rozwód z dotychczasowym mężem, który w ramach rekompensaty dostał stanowisko dyplomatyczne w Chinach. Władze wykorzystały fakt, że nie była ochrzczona, żeby Mugabe – zagorzały katolik – mógł z nią wziąć formalny ślub w kościele. Na uroczystość zaproszono 6 tys. gości, osobiście bawili na niej między innymi prezydenci Mozambiku i RPA, a Jan Paweł II przesłał życzenia pomyślności. Mimo, że w części kraju trwała katastrofalna susza, która doprowadziła kilkadziesiąt tysięcy obywateli na skraj śmierci głodowej, z budżetu wydano na ślub równowartość 2 mln dolarów.

Od tamtej pory zamiłowanie do luksusu stało się znakiem rozpoznawczym nowej Pierwszej Damy do tego stopnia, że przez krytyków jest przezywana „Gucci Grace”. Media wielokrotnie rozpisywały się o jej lekkiej ręce podczas płacenia za zakupy: w 2003 r. tylko jednego wydała niemal 100 tys. euro w paryskich butikach, rok później odzież i biżuterię kupione w Singapurze zajęły jej 15 walizek, a w 2014 r. wyprawiła córce wesele za równowartość 4 mln euro. To, że ciągle pojawia się publicznie w butach najdroższych włoskich marek tłumaczy koniecznością, „bo ma wąskie stopy”.

Z tego powodu mieszkańcy Zimbabwe wciąż negatywnie porównują obecną Pierwszą Damę do jej poprzedniczki, która w oczach przeciętnych obywateli urosła do symbolu wszystkich cnót, nie do końca zgodnie z prawdą.

GraceGrace Mugabe ocenia fotel, który chciałaby zająć (Fot. GovermentZA/Flickr)

Przez dwie dekady zainteresowania Grace Mugabe ograniczały się właśnie do zakupów i zarządzania największą mleczarnią w kraju. Zmieniło się to nagle przed dwoma laty.

We wrześniu 2014 r. Pierwsza Dama obroniła doktorat na stołecznym uniwersytecie, choć została przyjęta w jego szeregi zaledwie dwa miesiące wcześniej. Dyplom wręczał jej własny mąż, który jest oficjalnie kanclerzem uczelni. Już kilka tygodni później absolwentka wystąpiła na kilkudziesięciu wiecach w całym kraju, w którym dziękowała za nominację na szefową działającej w ramach partii rządowej Ligi Kobiet. Stanowisko automatycznie awansowało ją na członka biura politycznego ugrupowania, dzięki czemu już w grudniu po raz pierwszy wystąpiła w roli innej niż ceremonialna na jego kongresie – zorganizowanym w tym samym miejscu co zawsze, ale za to z zupełnie nowym znakiem drogowym, informującym delegatów, że zmierzają na spotkanie ulicą Doktor Grace Mugabe. To właśnie na tym zjeździe Pierwsza Dama przeprowadziła ostry atak na Mujuru, oskarżając ją o próbę zorganizowania zamachu na życie prezydenta. Chociaż zarzutów nigdy nie poparła żadnymi dowodami, to byłą bojowniczkę zdymisjonowano, a po kilku miesiącach ostatecznie wyrzucono z partii.

Niespodziewana aktywność Grace Mugabe jest podyktowana kalendarzem. Następne wybory prezydenckie przypadają w 2018 roku – jej mąż już dziś jest najstarszym państwowym przywódcą na świecie, a wówczas będzie miał 94 lata. Choć jeszcze do niedawna cieszył się niemal żelaznym zdrowiem, to nie jest nieśmiertelny. Choć sam ma niepodważalne zasługi, to jego własna rodzina nie może się cieszyć podobnym do niego autorytetem: w zeszłym roku oburzenie wywołała sprawa sądowa, w której jego syn za śmiertelne potrącenie samochodem przechodnia został skazany jedynie na niewielką grzywnę, wściekłość wywoływały doniesienia o kosztownym trybie życia jego córki na studiach w Hong Kongu, a sama Pierwsza Dama przez lata zrażała do siebie nawet najbliższych sojuszników własnego męża. Małżeństwo kilkakrotnie opowiadało też publicznie o swoim przerażeniu losem, jaki spotkał rodzinę obalonego Muammara Kaddafiego. Sięgnięcie po prezydenturę przez Grace Mugabe, być może już w wyborach za dwa lata, jest więc najpewniejszym planem na zachowanie dotychczasowych wpływów i ochronę własnego potomstwa.

Na drodze do tego celu jeszcze dwa lata temu stała jednak Joice Mujuru – do czasu politycznego aktywowania się Pierwszej Damy, powszechnie uważana za następczynię dotychczasowego przywódcy. Jej siłę widać i dziś. Wśród jej najbliższych współpracowników są byli wysocy rangą urzędnicy partii rządzącej, wciąż bardzo wpływowi, a do sojuszników podobno zaliczają się także szefowie policji i wywiadu, których Grace Mugabe jak do tej pory nie dała rady usunąć ze stanowisk. W lutym przedstawiciele środowisk weteranów wojny wyzwoleńczej ostentacyjnie wybrali się na jej wiec w dniu urodzin prezydenta. Opozycja jest dziś rozbita i podzielona, ale już raz pokazała siłę, gdy w 2008 r. jej kandydat Morgan Tsvangirai niespodziewanie wygrał pierwszą rundę wyborów. Ani on, ani żaden z jego kolegów nie mógł się jednak pochwalić takimi zasługami w walce o wyzwolenie ojczyzny, co sam Mugabe. Joice Mujuru ma na tym polu niepodważalny mir i zdaniem wielu ekspertów, gdyby oponenci obecnej władzy zjednoczyli się pod jej przywództwem, to była bojowniczka miałaby największe od lat szanse na sukces – w starciu z dotychczasowym prezydentem niekoniecznie, ale już z jego żoną jak najbardziej.

Taki wynik nie byłby jednak tak optymistyczny, jak może się wydawać. Przez trzy dekady Mujuru stała na samych szczytach władzy i aż do wbicia jej noża w plecy przez Pierwszą Damę, była lojalnym sojusznikiem Mugabe. Jako minister komunikacji blokowała powstanie jakiejkolwiek niezależnej sieci komórkowej w Zimbabwe, która mogłaby być wykorzystywana do niekontrolowanego szerzenia informacji – koncesję wydała dopiero operatorowi częściowo należącemu do jej męża (kilka lat temu tragicznie zmarłego w podejrzanym pożarze). Była jedną z głównych beneficjentów mało przejrzystego systemu, w ramach którego z państwowego budżetu wypłacono zapomogi pieniężne weteranom wojny wyzwoleńczej. Bez mrugnięcia okiem przejęła ogromne gospodarstwo, z którego wcześniej siłą wyrzucono dotychczasowych właścicieli na fali masowego odbierania ziemi białym rolnikom. Była zamieszana w międzynarodowy handel złotem nielegalnie wydobywanym w Demokratycznej Republice Konga przez działające tam partyzantki. Po wprowadzeni przez Unię Europejską sankcji wobec Zimbabwe, znalazła się na liście objętych nimi najważniejszych decydentów reżimu.

Niestety, polityka to nie bajka o dobrych córkach i złych macochach.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.