Clooney walczy o wolność i sprawiedliwość, a tłem tych zmagań są zamachy terrorystyczne, dyktatura oraz islamski ekstremizm. Tyle, że w roli głównej występuje partnerka słynnego aktora, jej przeciwniczką jest żona byłego premiera Tony’ego Blaira, a cała sprawa nie ma niczego wspólnego z filmem: na Malediwach rzeczywistość już dawno przerosła fikcję.

Amal01Nie, mój mąż nie nakręci o tym komedii sensacyjnej (Fot. Dying Regime/Flickr)

W zmaganiach brytyjskich prawniczek na prowadzenie wysunęła się w poniedziałek Amal Clooney. Zaledwie kilka dni po tym, jak spotkała się z czołówką amerykańskich polityków i w programie NBC zaapelowała o wprowadzenie sankcji wobec Malediwów, tamtejszy rząd pozwolił jej klientowi odlecieć do Londynu, gdzie przejdzie operację kręgosłupa. W zamian chory musiał się jedynie zobowiązać na piśmie, że po zabiegu powróci do ojczyzny odsiadywać wyrok więzienia. To sukces, bo jeszcze w zeszłym tygodniu władze domagały się, by w zamian za zgodę na podróż ktoś z jego rodziny został zakładnikiem gotowym w razie czego pójść siedzieć za niego. Nic złego w takim postępowaniu nie widziała Cherie Blair, wynajęta przez rząd Malediwów do przeciwdziałania Clooney na arenie międzynarodowej.

Klientem żony słynnego aktora jest bowiem Mohamed Nasheed. Jako dziennikarz i opozycjonista sprzeciwiał się rządom prezydenta Gajuma, który w 1978 r. zaprowadził na archipelagu dyktaturę – za swoją działalność Nasheed był aresztowany kilkadziesiąt razy, a za kratami spędził nieco ponad sześć lat. Prześladowania przyniosły mu jednak taką popularność, że gdy po coraz burzliwszych zamieszkach społecznych reżim zorganizował wreszcie wolne wybory w 2008 r., dawny dysydend wygrał je bez problemu i stał się pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Malediwów.

Na Zachodzie wielbiony za liberalizm obyczajowy oraz szczególną troskę o stan środowiska naturalnego, w ojczyźnie szybko tracił poparcie z powodu reform gospodarczych uderzających po kieszeniu wielu mieszkańców archipelagu. Nie potrafił sobie poradzić ze zwolennikami upadłej dyktatury, więc sięgał po podobne jej metody: gdy przeciwnik polityczny obraził go w telewizyjnym wystąpieniu, prezydent wtrącił go do więzienia, a gdy rozpatrujący sprawę sędzia zwolnił aresztowanego, sam trafił za kratki z polecenia głowy państwa. Demonstrantów, którzy w lutym 2012 r. protestowali przeciw tej decyzji na głównym placu stolicy, Nasheed kazał rozpędzić. Mundurowi wymówili mu jednak posłuszeństwo, a on sam musiał się podać do dymisji – niemal natychmiast po jej upublicznieniu ogłosił jednak, że stosowne papiery podpisywał z pistoletem przystawionym do głowy. Gdy stało się jasne, że to przewrót, za którym stoi dawny reżim, na archipelagu wybuchły zamieszki: z Addu, drugiego największego miasta na wyspach, uciekli wszyscy funkcjonariusze, a w stolicy Malé mundurowi zaczęli strzelać do tłumu, zginęło kilka osób, ponad setka została rannych, a część komisariatów została podpalonych.

W marcu 2013 r. Nasheed został aresztowany pod zarzutem terroryzmu. Mimo to, w rozpisanych kilka miesięcy później wyborach, obalny przywódca wygrał już w pierwszej turze. W odpowiedzi rząd tymczasowy po prostu anulował głosowanie i zwolnił szefa komisji wyborczej oraz jego zastępcę. Powtórka była co najmniej kontrowersyjna: w pierwszym rozdaniu największe poparcie znów zdobył Nasheed, ale w drugiej turze jego przeciwnik zdobył już rzekomo 51 proc. głosów. I tak, nowym przywódcą został Abdullah Jamin, przyrodni brat dyktatora Gajuma. Ministrem spraw zagranicznych mianował córkę tego ostatniego.

Upadły reżim wrócił na dobre i postanowił na trwałe wyelimonować Nasheeda. W marcu zeszłego roku skazano go na 13 lat więzienia w procesie powszechnie uznanym za groteskowy: na salę rozpraw często nie wpuszczano jego obrońców, a gdy już byli obecni, zabraniano im wzywać własnych świadków, tymczasem wśród tych zeznających na korzyść prokuratury znalazło się dwóch z trzech sędziów orzekających w sprawie. Gdy apelację od wyroku złożyła Amal Clooney pracująca pro bono dla rodziny uwięzionego polityka, aktualny rząd Malediwów wynajął Cherie Blair. Żona byłego premiera Wielkiej Brytanii ma bronić reputacji archipelagu na arenie międzynarodowej – jego władze nie mają do tego głowy, bo ledwo dają sobie radę z problemami na własnym podwórku.

MalediwyŚmierć jednej czwartej naszego PKB!

Zeszły rok minął Abdullahowi Jaminowi na wtrącaniu do więzień spiskowców. W styczniu posłał za kraty swojego ministra obrony, po tym jak w jego domu rzekomo odnaleziono broń mającą posłużyć do zamachu stanu. W lipcu o próbę przewrotu oskarżono także wiceprezydenta – parlament szybko przeprowadził jego impeachment, a polityk uniknął aresztu jedynie dlatego, że wcześniej zdążył wyjechać za granicę i przebywa na emigracji do dziś. Za to już w październiku za kraty trafił jego następca, Ahmed Adeeb.

Miał rzekomo stać za eksplozją, jaka w ostatnim tygodniu września wstrząsnęła prezydencką łodzią motorową – Abdullaho Jamin wyszedł z niej bez szwanku, bo akurat chwilę wcześniej opuścił swoje zwykłe miejsce (które wyleciało w powietrze), ale w wybuchu ranna została jego żona oraz trzy inne osoby. Władze ogłosiły, że pod siedzeniem była zainstalowana bomba, chociaż agenci FBI, którzy zostali poproszeni o pomoc w sprawie, nie stwierdzili żadnych jej śladów. Mimo to w listopadzie rząd ogłosił, że przywódca cudem uniknął śmierci od samochodu-pułapki podstawionego pod jego rezydencję. Wiceprezydenta aresztowano, za kratkami dołączyło do niego półtora tuzina innych podejrzanych, stanowiska stracili między innymi minister obrony, prokurator generalny i szef służb specjalnych, a w kraju ogłoszono stan wyjątkowy, choć już po pięciu dniach odwołano go pod naciskiem społeczności międzynarodowej.

Trudno powiedzieć, czy dawni współpracownicy naprawdę nastawali na życie prezydenta, ale pewne jest, że na pewno grozi mu niebezpieczeństwo z innej strony – Państwa Islamskiego. Już w sierpnu w internecie pojawiło się nagranie, na którym jego członkowie zapowiadają zamordowanie Jamina, jeżeli nie odwoła on nowe prawa antyterrorystycznego, które pozwala między innymi na instalowanie kamer w domach ludzi podejrzanych o sympatyzowanie z radykalnymi grupami, zakładanie podejrzanym urządzeń elektronicznych stale rejestrujących miejsce ich pobytu, odbieranie im paszportów, zatrzymywanie bez nakazu sądowego na 96 godzin itd. Zamaskowani mężczyźni domagają się też wypuszczenia na wolność przywódcy partii religijnej, który w maju został wtrącony do więzienia po antyrządowej demonstracji. Groźba brzmi poważnie, bo od 2013 r. w szeregach Państwa Islamskiego przewinęło się jak dotąd od 100 do 200 obywateli Malediwów – choć na pierwszy rzut oka nie robi to wielkiego wrażenia, to per capita jest to największa liczba spośród wszystkich krajów świata. A w ojczyźnie nie brakuje chętnych, którzy z chęcią poszliby w ślady tych bojowników, już dwa lata temu w centrum Malé kilkaset osób demonstrowało swoje poparcie dla radykałów z Bliskiego Wschodu.

Mieszkańców Zachodu, którzy Malediwy kojarzą głównie z luksusowymi wakacjami, może dziwić, że to wyjątkowo konserwatywny kraj. Poza wyspami przeznaczonymi na resorty turystyczne nielegalne są między innymi: alkohol, bikini, stosunki seksualne pomiędzy osobami tej samej płci, jak również seks pozamałżeński. Ten ostatni zakaz doprowadzany jest czasem do makabry – w 2013 r. tylko dzięki zagranicznym naciskom 15-letniej dziewczynce darowano karę stu batów, na jaką skazał ją sąd za cudzołóstwo (w rzeczywistości została zgwałcona przez ojczyma). Artykuł 9. konstytucji zabrania obywatelom na posiadanie jakiegokolwiek innego wyznania niż islam. Jeszcze w czasach dyktatury Gajum prześladował radykałów jak wszystkich innych opozycjonistów. Ale po katastrofalnym tsunami z 2004 r. przyjął pomoc finansową od Arabii Saudyjskiej. W ramach umowy na archipelag napłynęli też duchowni głoszący tamtejszą wersję religii – przekonali wielu najuboższych mieszkańców kraju, że kataklizm był boską karą za odejście od zasad ortodoksyjnego islamu. Podczas gdy coraz więcej kobiet zaczęło zasłaniać twarze, obóz dawnego reżimu zaczął wykrzystywać nowe nastroje do walki z demokratycznie wybranym Nasheedem: przed zamachem stanu w stolicy rozpuszczano plotki, że przeszedł na chrześcijaństwo, a w piwnicy popija whisky. Dmuchać na zimne postanowił wówczas nawet najbogatszy mieszkaniec Malediwów, Qasim Ibrahim – w 2008 r., na demonstracjach przeciw ówczesnemu przywódcy paradował z napisem „Brońcie islamu!”, chociaż sam jest właścicielem najdroższych resortów turystycznych na archipelagu, gdzie alkohol leje się strumieniami, a zabronione w Malé bikini jest podstawową częścią garderoby.

Dziś to prezydent Jamin stara się przypodobać konserwatystom – zgodził się na program stypendialny dla miejscowych duchownych w Arabii Saudyjskiej, wprowadził arabski jako obowiązkowy przedmiot szkolny, przeforsował ustawę, która zabrania parlamentowi znoszenia wspomnianego artykułu 9. konstytucji i przywrócił karę śmierci, na którą w określonych przypadkach można skazywać nawet siedmiolatków (choć wykonanie wyroku będzie zawieszone do ukończenia pełnoletniści).

Mimo tych kroków rząd i tak nie ma co liczyć na przychylność największych radykałów, bo nie potrafi sobie skutecznie poradzić z głównym powodem popularności Państwa Islamskiego: narkotykami. Jak informował Dział Zagraniczny w 2011 r., przynajmniej co piątu młody mieszkaniec Malediwów zmaga się z uzależnieniem od narkotyków, najczęściej heroiny. Wysokie bezrobocie wśród młodzieży i klaustrofobiczna atmosfera stolicy (gdzie na 5 km kwadratowych tłoczy się 130 tys. osób) doprowadziły do powstania gangów dilerów, które brutalnie walczą ze sobą o strefy wpływów. W kraju nie ma żadnego skutecznego programu pomocy dla narkomanów, a jedyną odpowiedzią władz na problem jest jego kryminalizacja. Według doniesień medialnych, znaczna część tutejszych rekrutów Państwa Islamskiego miała wcześniej zatargi z prawem właśnie na tle różnych substancji uzależniających. To dlatego, że działacze radykalnych organizacji działają w więzieniach, gdzie namierzają głównie pogrążających się w depresji osadzonych, którym pomagają wyjść z nałogu. W zamian indoktrynują ich jednak, namawiając do walki zbrojnej. Jeszcze w 2007 r., na długo przed powstaniem Państwa Islamskiego, kilkudziesięciu takich młodych mężczyzn odbyło terapię na Himandhoo, małej wyspie zarządzanej według wzorców przejętych od talibów – część udała się ich później wspierać, biorąc udział w walkach w Kaszmirze oraz zamachach w pakistańskim Lahore. Przestępcy, którzy zostają na miejscu też działają w zgodzie ze swoją nową ideologią: według obrońców praw człowieka, to właśnie oni odpowiadają za coraz częstsze napady na osoby uznane przez radykałów za zagrożenie. W 2012 r. brutalnie skatowali blogera krytykującego wojowniczy islam i zamordowali duchownego (a przy tym członka parlamentu), który nawoływał do większego dialogu. Rilwan Ahmed Abdulla, dziennikarz opisujący ich poczynania i powiązania z Państwem Islamskim, zniknął w tajemniczych okolicznościach dwa lata temu. Internauci prowadzący fanpejdże uznane za zbyt liberalne dostają pogróżki bogate w religijne treści.

Mało kto poza samym archipelagiem zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę: więcej ludzi wciąż kojarzy twarz Amal Clooney niż reprezentowanego przez nią Nasheeda. Ale niewykluczone, że wizerunek Malediwów ulegnie w najbliższej przyszłości zmianie – na tym samym nagraniu, gdzie terroryści grożą śmiercią prezydentowi, pojawia się też zapowiedź zamachów na resorty turystyczne. Jeżeli naprawdę do nich dojdzie, to międzynarodowej reputacji kraju nie uratuje nawet sowicie opłacana Cherie Blair.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

2 odpowiedzi

  1. No czas najwyższy! Już myślałem, że moja ulubiona strona obumarła 😉 Zacny artykuł – warto było czekać.

Możliwość komentowania została wyłączona.