Państwo Islamskie po zdobyciu Mosulu spaliło w mieście wszystkie sklepy sprzedające alkohol. Puściło z dymem katedrę Świętego Efrema. Kazało miejscowym chrześcijanom zmienić wiarę, albo wynosić się pod groźbą śmierci. Wydało fatwę nakazującą tutejszym kobietom przejść bolesne obrzezanie. Zażądało zakrywania burkami twarzy kobiecych manekinów na wystawach sklepowych. A z państwowego banku zrabowało 400 mln dolarów w gotówce i kilkanaście kilogramów złota.

W powyższym fragmencie prawdziwe są tylko zdania: pierwsze, trzecie i piąte. Spalona katedra, obrzezanie kobiet i napad na bank to zmyślenia, chętnie jednak powtarzane przez niektóre media. Podobne plotki będą się w ciągu najbliższych tygodni mnożyć, bo sytuacja w północnym Iraku jest tak chaotyczna, że wśród docierających stamtąd informacji trudno odróżnić prawdę od fałszu.

Być może to zamierzona strategia przywódcy Państwa Islamskiego, który zbudował swoją pozycję właśnie na niepewności – do niedawna nie wiedziano nawet jak wygląda najbardziej niebezpieczny islamista od czasu Osamy bin Ladena. A jego niespodziewana kariera wywołuje zgrzytanie zębów nie tyle Zachódu, co obecnego szefa al-Kaidy.

Abu BakrRick Rubin zaczął używać henny (Fot. Wikipedia)

Wierni zebrani 4 lipca w głównym meczecie Mosulu musieli być porządnie zdziwieni, kiedy brodacz o nikomu nieznanej twarzy stanął przed mikrofonem i ogłosił się kalifem, przywódcą wszystkich muzułmanów. Jeszcze dziesięć lat wcześniej równie zaskoczony byłby prawdopodobnie on sam.

Kalif Ibrahim, jak każą go dziś nazywać podwładni, do tego lata był znany jako Abu Bakr al-Baghdadi. Ale w rzeczywistości nazywa się Awwad Ibrahim al-Badri al-Samarri. Wiadomo, że pochodzi z konserwatywnej, religijnej rodziny sunnickiej z Samarry, ale informacje na temat jego wczesnego życia są dość niepewne. Jako datę urodzenia najczęściej podaje się 1971 r., choć według niektórych źródeł w rzeczywistości przyszedł na świat rok wcześniej. Skończył teologię w Bagdadzie i chociaż zwolennicy często powtarzają, że zrobił z niej też doktorat, to nie ma na to żadnych dowodów. Mimo to, al-Baghdadi kazał tak napisać w zleconej przed rokiem własnej hagiografii. Jej autor równie gorąco przekonuje, że przywódca Państwa Islamskiego jest bezpośrednim potomkiem Mahometa, co miałoby go legitymizować jako kalifa.

Choć dziś chętnie porównywany z Osamą bin Ladenem, to al-Baghdadi nie ma w sobie nic z medialności dawnego przywódcy al-Kaidy. Pierwszą własną odezwę wypuścił dopiero w maju 2011 roku, a pierwszą wiadomość głosową nagrał zaledwie dwa lata temu. Szeregowi członkowie jego organizacji aż do zdobycia Mosulu w zasadzie go nie widywali, a jego twarzy nie potrafiliby rozpoznać nawet dowódcy poszczególnych oddziałów, bo na spotkaniach z nimi występował w masce, zyskując sobie przydomek „niewidzialnego szejka”. Aż do ogłoszenia się kalifem, znane były tylko dwa zdjęcia jego twarzy – jedno z nich kilka lat wcześniej zrobili mu Amerykanie. W więzieniu.

Przed 2003 r. al-Baghdadi głosił kazania w swoim rodzinnym mieście i poza nim był postacią całkowicie anonimową. Po inwazji na Irak współtworzył jedno z licznych ugrupowań partyzanckich, gdzie odpowiadał za kwestie religijne. Wpadł po niecałym roku – Amerykanie więzili go jednak tylko przez dziesięć miesięcy, uznali za płotkę i puścili wolno. Prawdopodobnie to właśnie podczas odsiadki nawiązał bliskie kontakty z członkami al-Kaidy. W połowie poprzedniej dekady zaczął działa w ich ugrupowaniu, które z czasem przekształciło się w obecne Państwo Islamskie: al-Baghdadi odpowiadał w nim za szmugiel zagranicznych bojowników na teren Iraku i przestrzeganie szarijatu na kontrolowanych przez nie terenach. Wzbudzał strach swoją wyjątkową surowością i rok po roku mozolnie piął się w górę w hierarchii, aż w 2010 r. stanął na czele całej organizacji, po tym jak jego poprzednik zginął w nalocie.

Według zachodnich służb specjalnych, al-Baghdadi nie jest szczególnie uzdolnionym dowódcą polowym, ale wśród swoich podwładnych ma doświadczonych wojskowych jeszcze z czasów Saddama Husajna, z których doświadczenia potrafi zmyślnie korzystać. Jest sprytny, wyciąga wnioski z błędów swoich poprzedników: poprzednim razem, gdy islamiści rośli w siłę, zostali zatrzymani między innymi dzięki temu, że wystąpili przeciw nim przywódcy wielu miejscowych plemion, dlatego obecny szef Państwa Islamskiego od lat konsekwentnie zleca ich morderstwa, a niektórych skutecznie przeciąga na swoją stronę.

Z nagłych sukcesów Państwa Islamskiego najbardziej niezadowolona wydaje się być… al-Kaida. Organizacja jest dziś cieniem samej siebie, następcą bin-Ladena został jego najbliższy współpracownik Ajman al-Zawahiri, któremu jednak brak charyzmy. Jako lekarz nie cieszy się też takim religijnym poważaniem wśród radykałów, jak teolog al-Baghdadi. Tymczasem sukcesy irackich islamistów działają jak magnes na bojowników z innych krajów: według zachodnich wywiadów, szeregi Państwa Islamskiego zasilają dotychczasowi członkowie al-Kaidy z Jemenu, Afryki Północnej, Somalii czy Afganistanu. Al-Baghdadi już od dłuższego czasu otwarcie rzuca rękawicę al-Zawahiriemu – w zeszłym roku ostentacyjnie zignorował jego wezwania, żeby skupił się na Iraku i zostawił w spokoju Syrię (Państwo Islamskie kontroluje obecnie północne obszary tego kraju), a w kwietniu jego rzecznik prasowy ogłosił, że „przywódcy al-Kaidy zeszli z właściwej drogi”.

Ten niespodziewany wzrost potęgi irackich islamistów może się paradoksalnie obrócić na ich zgubę. Wrogo spogląda na nich nie tylko wierchuszka al-Kaidy, ale też dotychczasowi sprzymierzeńcy: po ogłoszeniu się kalifem, z al-Baghdadiego otwarcie zaczęła szydzić większość partyzantów w Syrii, nawet… brygada radykałów z Malediwów. Żeby rozciągnąć swoją władzę na wszystkich muzułmanów, przywódca Państwa Islamskiego będzie się najwyraźniej musiał jeszcze natrudzić.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

5 odpowiedzi

  1. A ja mam inna teorie, ze jak siedzial w wiezieniu to został zwerbowany przez CIA i teraz robi dla nich „porzadek” na szlaku rurociągów.

  2. Nie wiem czy będzie się musiał natrudzić, by zarządzać naprawdę poważnym obszarem. Iraku na dobrą sprawę już nie ma. Są różne klany, ale państwa nie ma, więc ktokolwiek pojawi się tam z poważną siłą polityczną, religijną i wojskową będzie niepodzielnym władcą (a ISIS ma to wszystko). Obok są delikatnie mówiąc niestabilne Syria i Liban.
    Jakby zamknęli się w kwadracie Irak, Arabia Saudyjska, Turcja, Izrael niespecjalnie bym się zdziwił.

Możliwość komentowania została wyłączona.