Lutowa eksplozja meteorytu nad Czelabińskiem była znakiem, że 2013 będzie interesującym rokiem. Tym bardziej, że za wybuchem wyjątkowo nie stał Michael Bay. I faktycznie, ostatnie 12 miesięcy dostarczyło nam wiele rozrywki.

W Liberii na uniwersytet nie dostał się ani jeden z 25 tys. maturzystów. W Bhutanie odbyły się wybory parlamentarne, w których oficjalnie nie brała udziału żadna partia, bo prawo zabrania kandydatom przynależności do ugrupowań politycznych. Takiego problemu nie mieli działacze w Mikronezji, gdzie trzech startujących zdobyło 100 proc. głosów, zawstydzając Emomalija Rahmona – władca Tadżykistanu od 1992 r. tym razem musiał się zadowolić mizernymi 83 procentami, choć, jak stwierdziła OBWE, „inni kandydaci nie prowadzili kampanii wyborczej”. Igrzyska azjatyckie niespodziewanie odbyły się w Birmie, kiedy Singapur nie wyrobił się ze stadionem: ku rozczarowaniu kibiców, bo nowi gospodarze nie pozwolili na zorganizowanie meczów siatkówki plażowej, w której „stroje nie przystoją birmańskim kobietom”. Ian Khama musiał mieć zakładane szwy na twarzy, po tym jak podrapał go gepard, którego prezydent Botswany z jakiegoś powodu karmił w wojskowych barakach. Mieszkańcy Bahamów decydowali w referendum, czy chcą loterii narodowej. Nie chcieli. I wreszcie, po Wojnie Sześcioletniej, w Grestinie otworzyło się przejście graniczne. Chwała Arstotzce!

Zobaczmy więc, co nie zainteresuje polskiego czytelnika w 2014 r.

ArstotzkaW 2014 Arstotzka będzie musiała sięgnąć do głębokich rezerw kadrowych (Fot. LaptopGun/Deviantart)

STYCZEŃ

Rozpocznie się ogłoszony przez ONZ Rok Małych Rozwijających Się Państw Wyspiarskich, z których wiele już w niedługiej przyszłości może fizycznie przestać istnieć. To, jaki wpływ na losy świata ma położenie geograficzne, pokazał właśnie Mark Hunt: jeszcze do niedawna grubasek na zasłużonej emeryturze, w ciągu kilku miesięcy dość niespodziewanie zaprezentował lepsze zapasy niż Stefan Struve i równie dobre jiu jitsu co sztucznie napompowany testosteronem Antonio Silva, udowadniając, że gdyby tylko Samoa zamieniło się na miejscówki ze Słowacją, to Polinezyjczycy rządziliby dziś połową Europy, a w Dąbrowie Górniczej dziaraliby wreszcie porządne tribale.

Sudan Południowy stanie się nową Demokratyczną Republiką Konga. Podczas, gdy koledzy Terminatora złożyli broń i zawarli pokój z rządem w Kinszasie, najmłodszy kraj Afryki właśnie stacza się w krwawą wojnę domową. Latem prezydent Salva Kiir zdymisjonował swojego zastępcę Rieka Machara, co poza kryzysem politycznym wywołało też spory etniczne: ten pierwszy to bowiem Dinka, a ten drugi to Nuer. Chociaż oba ludy wspólnie walczyły z Chartumem o niepodległość, to nigdy nie porzuciły własnych sporów o pastwiska. W tym miesiącu rzuciły się sobie do gardeł, rebelianci ścierają się z armią rządową, obie strony mordują cywilów, z kraju musiano ewakuować pracowników organizacji pomocowych, między innymi Polskiej Akcji Humanitarnej. Jeszcze niedawno prognozowano, że w 2014 r. Sudan Południowy będzie miał najwyższy na świecie 35-procentowy wzrost gospodarczy, dziś jego mieszkańcy mają jednak większe zmartwienia, niż ekonomia.

LUTY

Gra o tron w Tajlandii. Król Bhumibol Adulyadej nosi koronę już od 67 lat, a sam ma ich 86 i wynikające z tego problemy, między innymi choroby kręgosłupa, niewydolność krążenia, powracające zapalenia jelita grubego i przede wszystkim Parkinsona. Choć sam zasłużony dla ojczyzny, szczególnie podczas transformacji demokratycznej, wśród potencjalnych następców nie ma nikogo, kto cieszyłby się podobnym do niego szacunkiem. Tymczasem autorytet domu królewskiego będzie bardzo potrzebny 2 lutego podczas wyborów do parlamentu, jak i długo po ich zakończeniu: w listopadzie premier Yingluck Shinawatra przeforsowała ustawę amnestyjną, dzięki której jej brat (w 2006 r. sam obalony w zamachu stanu) mógłby powrócić do ojczyzny bez oglądania się na ciążący na nim wyrok za korupcję – w odpowiedzi w Bangkoku doszło do silnych zamieszek antyrządowych i największego kryzysu politycznego od lat. Opozycja zapowiedziała bojkot lutowych wyborów, a mimo to premier Shinawatra nie zamierza ich odwoływać, jej zdecydowana wygrana raczej nie uspokoi nastrojów, emocje będą rozgrzane jak na ringu tajskiego boksu.

MARZEC

Politycy w Ameryce Środkowej będą się pocić, żeby tylko w ich regionie nie zrobiło się bardziej gorąco, niż już jest. Po minionej już kampanii wyborczej w Hondurasie w listopadzie tego roku, do wyścigu staną politycy z Kostaryki (luty), Salwadoru (właśnie marzec) i Panamy (maj). Wszyscy mają na głowie ten sam problem: brutalne gangi, które od jakiegoś czasu wydzierają sobie miejsce nawet w uważanej do tej pory za raj na ziemi Kostaryce. Ale, jak pokazuje przykład Salwadoru, sytuacja nie jest beznadziejna: w zeszłym roku władze wynegocjowały zawieszenie broni pomiędzy dwoma największymi grupami przestępczymi w kraju i niespodziewanie liczba morderstw spadła o jedną trzecią. Eksperci boją się jednak, że agresja gotuje się pod przykrywką – ostatnio bandyci zaczęli się znów mordować w absurdalnie przepełnionych więzieniach, otwarta wojna jest zaledwie o krok. Zaraz po wyborach politycy z regionu będą więc musieli znaleźć sposób, żeby jej zapobiec.

KWIECIEŃ

Republika Południowej Afryki się rozśpiewa, a największym hitem będzie „Zabij Bura”. Solistą okaże się Julius Malema, radykalny i charyzmatyczny przywódca czarnej biedoty, który po wyrzuceniu z Afrykańskiego Kongresu Narodowego będzie się starał jak najbardziej nabruździć dawnym kolegom podczas wyborów. Wygra je z pewnością urzędujący prezydent Jacob Zuma, ale nie bez problemów, o których świadczyło już buczenie, jakim przywitały go tłumy na pogrzebie Nelsona Mandeli. Partia, której kiedyś przewodził zmarły polityk, tym razem jeszcze się nie rozpadnie, ale rysy na jej wizerunku jeszcze się pogłębią: tak za sprawą radykałów pokroju Malemy, jak i bardziej umiarkowanych – ale całkowicie rozczarowanych drogą, jaką poszedł Kongres po obaleniu apartheidu – dawnych sojuszników, w rodzaju arcybiskupa Tutu.

Świat zacznie się zastanawiać, czy za za lidera kontynentu nie powinno się zacząć jednak uważać Nigerii. W stulecie zjednoczenia północy z południem, najludniejszy kraj Afryki czeka poważny egzamin. W tym roku miejscowe PKB zacznie być wreszcie liczone według aktualnych statystyk, a nie tych z lat 90., dzięki czemu miejscowa gospodarka okaże się większa, niż ta w RPA. Mimo to, nie znikną należące do najwyższych na świecie nierówności społeczne, a za niezbędne reformy nie zabierze się skorumpowana klasa polityczna. Tym bardziej, że jej przywódcy wdają się ostatnio w otwarte pyskówki: najpierw były prezydent Olusegun Obasanjo silnie skrytykował obecnego Goodlucka Jonathana w liście otwartym, po czym ten drugi odpowiedział uszczypliwościami z własnej strony. To także konflikt pomiędzy muzułmaninem, a chrześcijaninem, który wpisuje się w otwartą już wojnę domową pomiędzy siłami rządowymi a radykalną islamistyczną organizacją Boko Haram. 2014 w Afryce Zachodniej będzie rokiem silnych emocji – niestety, niekoniecznie pozytywnych.

MAJ

To będzie zły miesiąc dla turystów odwiedzających Indie. Kraj, w którym potencjalnym wyborcom i politycznym szefom rozdaje się naręcza pieniędzy, czekają wybory parlamentarne: prawo głosu ma w nich 800 mln osób, więc w kantorach bez wątpienia zabraknie gotówki. Sędziwy i stateczny Manmohan Singh, który nie zdołał zapanować nad kompromitującymi skandalami korupcyjnymi, po dwóch pełnych kadencjach (co w Indiach jest ewenementem) odda władzę. Bez wątpienia weźmie ją Narenda Modi, hinduski szowinista i przeciwnik mniejszości, który zapowiada rządy twardej ręki. Czas pokaże, czy nie zostanie pokąsana.

W tym samym czasie o reelekcję będzie się bił Juan Manuel Santos. Pierwszy prezydent Kolumbii, który ma realną szansę zakończyć krwawą wojnę domową z lewackimi partyzantkami dzięki negocjacjom pokojowym, jakie obie strony od 2012 r. prowadzą w Hawanie i które wydaję się bliskie zakończenia. Obóz prezydencki bez wątpienia będzie je próbował sfinalizować jeszcze przed głosowaniem, ale zadowolony z siebie Santos nie może tracić z oczu innych zagrożeń: niezadowolonych chłopów, oraz ultrakonserwatystów z jego własnego obozu.

CZERWIEC

Brazylia jakimś cudem dokończy budowę stadionów i poza Mundialem przez cały miesiąc nie będzie się liczyć nic.

LIPIEC

Indonezja postawi na drugą ligę. Chociaż Joko Widodo, przez zwolenników nazywany po prostu Jokowi, od dwóch lat sprawnie rządzi Dżakartą, nie jest zamieszany w żadne poważne afery korupcyjne, jest młody i popularny, to prawdopodobnie wcale nie wystartuje w tegorocznych wyborach prezydenckich, oddając pole szefowej swojej partii Megawati Sukarnoputri, która rządziła już krajem w latach 2001-2004. Po zdecydowanym przegraniu wyścigu o reelekcję pokazała brak klasy i nawet nie przyszłą na inaugurację następcy. W lipcu będzie ponownie walczyła o władzę, a jej przeciwnikami będą starzy znajomi – bez względu na to, kto wyjdzie ze starcia zwycięsko, będzie przedstawicielem starych elit, które nie mają żadnego interesu w tym, żeby zwalczyć plątaninę korupcji, biurokracji i nepotyzmu, przy której nawet wzory na koszulach Tidżeja wydają się nieskomplikowane.

SIERPIEŃ

W Uzbekistanie widzowie z niedowierzaniem będą śledzić kolejne zwroty w najpopularniejszej w kraju telenoweli. Do tego roku oczkiem w głowie prezydenta Isłama Karimowa była jego najstarsza córka Gulnara, która zdążyła już pobrylować w towarzystwie wszystkich zachodnich celebrytów, zaprojektować własną linię biżuterii, nagrać płytę pop, czy wreszcie poambasadorować w Genewie. Ale w ostatnich tygodniach straciła paszport dyplomatyczny, zamrożono jej konta bankowe, prokuratura aresztowała jej najbliższych współpracowników, a „nieznani sprawcy” pobili jej ochroniarzy. Gulnara skarży się, że to spisek uknuty przez jej własną matkę i siostrę, publicznie ciska oskarżeniami o korupcję w środowisku władzy, a nawet zarzuca tajnym służbom terroryzowanie obywateli. To cenny ślad, bo zdaniem wielu ekspertów za nagłym wypadnięciem Gulnary z łask stoi sam szef bezpieki Rustam Inojatow, ostrzący sobie zęby na najwyższy urząd w państwie, który stary już Karimow będzie musiał wkrótce zwolnić – dobrowolnie, lub nie. Z kolei przeciętni Uzbekowie wolą jednak zachowywać ostrożną powściągliwość, bo jak tłumaczył zachodnim dziennikarzom jeden taksówkarz: „może to ukartowana gra ojca i córki, żeby odsłonić zdrajców”. Do sierpnia powinno dojść do przesilenia i poważnych zmian w scenariuszu tuż przed premierą nowego sezonu.

WRZESIEŃ

Fidżi będzie się starło uniknąć gimnastyki: w końcu rządzący krajem Frank Bainimarama przez lata zdążył nabrać w przewrotach większej wprawy, niż niejeden sportowiec. Wielu jego rodaków będzie więc trzymać kciuki, żeby tym razem się nie rozmyślił i nie tyle pozwolił przeprowadzić pierwsze wybory od 2006 r. (czyli od kiedy ostatni raz wziął władzę w zamachu stanu), ale przede wszystkim, żeby nie obalił następnego rządu. Trzeba mieć nadzieję, że znany kolekcjoner tytułów (był już między innymi Ministrem Spraw Wewnętrznych, Spraw Zagranicznych, Spraw Etnicznych, Finansów, Imigracji, a także Pracy) zaspokoił już apetyt na kolejne zaszczyty.

Kanada przestanie być fajniejszą Ameryką. W 150. rocznicę Konferencji w Charlottetown, która dla tego kraju była tym samym, czym dla Polaków wypędzenie przez Mieszka kilku fajnych żon i poślubienie jakiejś nudnej Czeski, dwujęzyczne państwo nie będzie się poznawać w lustrze. Choć powszechnie kojarzone z ekologią i nieskalaną przyrodą, już od dłuższego czasu jest coraz bardziej zanieczyszczone, nie tylko przez przemysł spuszczający swoje zanieczyszczenia rzekami spływającymi do Zatoki św. Wawrzyńca, ale także wydobycia ropy z piasków bitumicznych w prowincji Alberta: brudna technologia powoduje raka u zamieszkujących okolicę Indian, niszczy środowisko i wymaga dużych emisji dwutlenku węgla. Dawny raj dla imigrantów niespodziewanie rzuca im kłody pod nogi, obcinając świadczenia zdrowotne, czy utrudniając łączenie rodzin. Konserwatywny premier Stephen Harper trzyma ostry kurs nawet w najdrobniejszych sprawach (podczas gdy reszta świata chce dekryminalizować marihuanę, jego rząd w kwietniu wprowadził karę wiezienia za jej posiadanie) i będzie to robił dalej, nieniepokojony przez bezradną opozycję. Jedyna osoba, która w 2014 r. będzie się dobrze bawiła w Kanadzie to burmistrz Toronto Rob Ford, radośnie popalający crack i najwyraźniej nie liczący się z tym, jak ten narkotyk wpływa na znajomość gramatyki.

PAŹDZIERNIK

W Brazylii mistrzowska drużyna znowu zdobędzie tytuł, ale da sobie wpakować kilka goli. Dilma Rousseff wygra wybory, ale dopiero w drugiej turze. Wejdzie do niej albo z reprezentującym prawicę Aécio Nevesem, albo z Mariną Silvą. Ta druga poprzednim razem zdobył 20 mln głosów i ostatecznie zajęła trzecią pozycję, ale teraz wraca do gry jeszcze silniejsza, bo od lat głośno wyraża poglądy, które w czerwcowych wydarzeniach na ulicach całego kraju okazały się być głosem nowej klasy średniej. Silva prezydentem nie będzie, ale skala jej poparcia może sprawić, że Dilma Rousseff podczas drugiej kadencji przejmie część jej postulatów. Jednym z nich jest legalizacja marihuany, którą właśnie zatwierdził południowy sąsiad Brazylii.

Ze słynnej decyzji Urugwaju przez cały 2014 najbardziej cieszyć się będą… dilerzy z Paragwaju. Kraj, którym zaczął właśnie rządzić prezydent o dość wątpliwej reputacji, to najprężniejszy producent ganji w całym regionie. Na rynku narkotykowym czasem porównywany do Chin, bo chociaż z jakością jego produktu bywa różnie, to konkurencję bije na głowę ceną: u lokalnych narkobaronów kilogram marihuany w hurcie kosztuje równowartość 60 dolarów. Nawet po doliczeniu transportu i marży drobnych dilerów paragwajski towar będzie tańszy, niż upaństwowiony urugwajski, którego cenę rząd w Montevideo i tak ustala wstępnie na sensacyjnego dolara za gram. Tymczasem legalizacja była już prawdziwym rzutem na taśmę – w październiku z urzędu odchodzi ultrapostępowy José Mujica, a nowym prezydentem zostanie umiarkowany Tabaré Vázquez, który w spadku przejmie też spory w koalicji rządzącej. Następnych głośnych reform w Urugwaju przez kilka lat nie ma się co spodziewać.

LISTOPAD

W Meksyku po raz pierwszy od dwóch dekad będą się ścigały bolidy Formuły 1, pod warunkiem, że w końcu zostanie zatwierdzony tor. To jednak zmartwienie Berniego Ecclestone’a, który jednak żadnych wyzwań się nie boi, bo miejscowi kibice będą w tym czasie najprawdopodobniej zajęci czymś zupełnie innym. Przed dwoma tygodniami tutejszy parlament zatwierdził najważniejszą reformę od 75 lat: dopuszczenie zagranicznych firm do złóż ropy i gazu. Rocznica ich nacjonalizacji to do dziś meksykańskie święto narodowe, nic więc dziwnego, że zmiany – którym w sondażach sprzeciwia się grubo ponad połowa Meksykanów – wywołują żywiołowe protesty. Prezydent Peña Nieto na ten rok planuje też zwiększenie podatków, można się więc spodziewać, że do listopada w kraju zrobi się naprawdę gorąco i to nie z powodu dwutlenku węgla wpompowanego w atmosferę przez bolidy.

GRUDZIEŃ

Śródziemie się zatrzęsie. Do kin wejdzie ostatnia część „Hobbita”, ale rozsławiona dzięki ekranizacjom powieści Tolkiena Nowa Zelandia będzie zajęta innymi sprawami. W wyborach, które muszą zostać przeprowadzone najpóźniej w tym miesiącu, przywódca lewicy David Cunliffe – syn pastora, który popiera związki osób tej samej płci i legalizację prostytucji – będzie robił wszystko, żeby prawicowy John Key nie został szefem rządu na trzecią kadencję z rzędu. Dotychczasowy premier trzyma się jednak mocno w sondażach i podbija sobie popularność odbudowując Christchurch, drugie największe miasto w kraju, częściowo zniszczone w trzęsieniu ziemi z 2011 r. Tymczasem wstrząsy nie mijają, a w te wakacje ziemia silnie zachwiała się także pod stolicą. Zawroty głowy u wielu Nowozelandczyków wywołuje też rosnące bezrobocie. Wyborcy pójdą do kin, ale od polityków będą wymagali twardego stania na ziemi.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

5 odpowiedzi

  1. Jeżeli chodzi o Samoa to narodowym sportem samoańczyków jest zdecydowanie rugby, niezależnie czy mówimy o odmianie 7-, 13- czy 15-osobowej. Niesamowite jest to, że w tym 180-tysięcznym kraju jest zarejestrowanych ponad 22 000 zawodników. Drużyna narodowa „Manu Samoa” zajmuje obecnie 8 miejsce w światowym rankingu. Zawodnicy rugby są chyba głównym „towarem” eksportowym tego kraju. Bardzo wielu gra w drużynach Super Rugby (rozgrywki ligowe pomiędzy 15 zespołami z Nowej Zelandii, RPA i Australii) i w ligach europejskich. O talencie samoańczyków do rugby najlepiej świadczy fakt, że co najmniej kilku reprezentowało i reprezentuje barwy All Blacks (drużyna Nowej Zelandii – numer 1 światowego rankingu).
    W Polsce w 2013 roku można było zobaczyć w akcji 2 rugbystów z tego kraju, którzy zdobyli Mistrzostwo Polski z Lechią Gdańsk.
    Na mnie największe wrażenie robił zawsze Alesana Tuilagi (jeden z sześciu braci, z których wszyscy grali na poziomie międzynarodowym – 5 dla Samoa, 1 dla Anglii). Ten mierzący 185 cm zawodnik przy wadze 117 kg gra na „skrzydle”, a kluczową cechą na tej pozycji jest bardzo szybkie bieganie. Tu można zobaczyć jedeną z wielu kompilacji akcji z udziałem „Buldożera”: http://www.youtube.com/watch?v=djNTw0u8w6Y

Możliwość komentowania została wyłączona.