Zatoka Claxton nie daje już tylu ryb, co przed laty. Wody zostały zanieczyszczone przez miejscowy przemysł i nieuczciwych deweloperów, którzy zrzucają tu odpadki z placów budowy. Trałowanie rozgrzebuje dno morskie, które nie jest się w stanie wystarczająco szybko zregenerować. Ale na miejscowym targu sprzedaje się też coraz mniej makreli, bo rybacy rzadziej wypływają w morze – boją się, że padną ofiarą coraz bezczelniejszych piratów.
Mimo sielankowego obrazu, Trynidad i Tobago ma poważny problem z przestępczością. A człowiek, który powinien ją zwalczać, sam jest skompromitowanym łapówkarzem.
Na Trynidadzie łatwiej znaleźć policyjny radiowóz wypełniony skrzynkami piwa, niż przestępcami (Fot. Taran Rampersad/Flickr)
Gary Dipnarine nie był nawet zawodowym rybakiem, tylko fryzjerem – w wolnych chwilach dorabiał pomagając rodzinie na kutrze. W maju zmarł na progu szpitala w San Fernando. Więcej szczęścia miał jego wujek Mickey, którego lekarze zdołali odratować, mimo że został kilkakrotnie postrzelony w klatkę piersiową. Po tym napadzie, władze krajowego związku zawodowego rybaków zaapelowały do policji, żeby wydawała ich członkom pozwolenia na broń.
Piraci zamordowali już na Trynidadzie 15 osób. Wiele innych wzięli na zakładników, jeden z kutrów został ponownie oswobodzony dopiero po przekazaniu 10 tys. dolarów okupu. Tylko w zeszłym roku zrabowali sprzęt i maszynerię z tuzina łodzi. Większość ich ofiar nie potrafi się finansowo podnieść po napadzie – w miarę tani silnik od kutra kosztuje nawet 35 tys. dolarów, a sieci to wydatek kolejnych 15 tys.
Napady na rybaków z zatoki Claxton to tylko wierzchołek góry lodowej. Trynidad i Tobago zmaga się z falą brutalnej przestępczości, która przed laty była nie do pomyślenia. Według danych ONZ, jeszcze w 1998 r. na wyspach zdarzało się 8 morderstw na każde 100 tys. mieszkańców, ale już dekadę później było ich pięć razy więcej. W sierpniu 2011 r. rząd ogłosił stan wyjątkowy w kilku regionach w kraju, po tym jak w ciągu 48 godzin zabito aż 11 osób. Kilka miesięcy później, premier Kamla Persad-Bissessar ogłosiła, że miejscowi gangsterzy chcieli w ramach zemsty zamordować także ją.
Kryminolodzy za wzrost przestępczości obwiniają kokainę. Karaiby są jednym z jej głównych kanałów przerzutowych do Stanów Zjednoczonych, a kolumbijskie kartele często zamiast przemycać ją samemu, posługują się w tym celu pośrednikami. Na Trynidadzie i Tobago nigdy nie powstały tak silne i dobrze zorganizowane grupy przestępcze, jak chociażby na sąsiedniej Jamajce, dlatego o kontrolę walczy ze sobą wiele małych gangów. Rywalizacja jest tak bezwzględna, że mieszkaniec wysp ma statystycznie siedmiokrotnie większą szansę zginąć od kuli zamachowca, niż obywatel Stanów Zjednoczonych.
W Port of Spain nie bardzo potrafią sobie z problemem poradzić. Policjanci są sfrustrowani niskim budżetem, skarżą się na brak sprzętu i zbyt niskie płace. Trzy lata temu wściekli się też, że komendantem głównym i jego zastępcą mianowano dwóch obcokrajowców. Kanadyjczycy Dwayne Gibbs i Jack Ewatski mieli być powiewem świeżego powietrza, który zreformuje niesprawny aparat i przywróci mu skuteczność działania. Chociaż obaj funkcjonariusze zaczęli z przytupem, szybko rozprawiając się z najbardziej skorumpowanymi podwładnymi, to ostatecznie nie wytrzymali negatywnej presji środowiska i w lipcu podali się do dymisji.
Teraz nowym człowiekiem, który ma położyć kres pladze przemocy jest minister obrony narodowej Austin Warner, na wyspach znany po prostu jako „Jack”. Mało kto wierzy jednak w jego kompetencje. Zanim wszedł do rządu, Jack był wiceprezydentem FIFA i wieloletnim przewodniczącym Konfederacja piłki nożnej Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów – z oby tych stanowisk musiał odejść dwa lata temu, kiedy oskarżeń o rażącą korupcję, niekompetencję i zwykłe złodziejstwo (Warner miał sobie rzekomo przywłaszczyć część pieniędzy przeznaczonych na odbudowę zniszczonego w trzęsieniu ziemi Haiti) nagromadziło się tyle, że przerosło to nawet znanych z miedzianych czół piłkarskich działaczy. Teraz minister chce zwalczać gangi, dając młodzieży sportową alternatywę: w ciągu najbliższych kilku lat w całym kraju ma powstać sieć orlików, które zdaniem polityka będą lekiem na całe zło. Wielu jego rodaków ma co do tego jednak spore wątpliwości – projekt kosztuje ponad 300 mln dolarów, więc niektórzy podejrzewają, że działacz chce tak naprawdę znowu napchać sobie kieszenie. Żeby pokazać, że jego plan ma jednak pozytywne skutki, Warner sięgnął po oryginalne rozwiązanie: w październiku po prostu zabronił policji publikowania statystyk zabójstw.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
i znowu super. a myślałeś może, o rozszerzeniu bloga? kilku autorów, może podział na regiony (kontynenty)?
Być może kiedyś – na razie nie mam czasu na ogarnięcie takiego projektu.